Rozdział 4 - Wypowiedzenie wojny


Do drzwi komnaty dziennej cesarza Xian-dao ktoś delikatnie zapukał, by swą natarczywością nie rozgniewać władcy.
Wejść! — cesarz oderwał się od ksiąg, które przeglądał.
Do komnaty wszedł sługa, pełniący rolę szambelana.
Panie mój, przybył posłaniec z Volturii z listem od panującego — zaanonsował szambelan, skrzętnie unikając nazywania samozwańca Gonzagi cesarzem. Xian-dao jasno określił swe stanowisko przed swymi poddanymi i gościem, Fabiem, nie uznając jego najstarszego brata prawowitym cesarzem Volturii.
Cesarz westchnął i dał znak dłonią, by wpuścić kuriera. Służący wyszedł i po chwili zjawił się niemłody już mężczyzna z włosami przyprószonymi siwizną o aparycji typowej dla mieszkańców zaprzyjaźnionego cesarstwa. Mężczyzna zdjął kapelusz ozdobiony piórem z ogona bażanta, które symbolizowało jego profesję, po czym skłonił się nisko. Widać było, że jest obyty w postępowaniu z koronowanymi głowami i nie raz jeździł z poselstwem do władców.
Z czym do mnie przybywasz, posłańcze? zapytał Xian-dao.
Wasza cesarska mość, przynoszę pismo od jaśnie panującego cesarza Volturii, Gonzagi de Volturi odparł posłaniec i wyciągnął z kurierskiej torby zalakowany zwój pergaminu. Władca przyjął list, złamał pieczęć i rozwinął papier. Przez chwilę studiował pismo, po czym położył na nim dłoń i spojrzał na posłańca.
Czy znasz treść tego listu?
Nie, wasza cesarska mość, mój pan nie raczył mnie z nią zaznajomić, co jest zwyczajem w naszym kraju. Nie powierza się posłańcowi treści wiezionej przesyłki.
Pozwól więc, że przeczytam ci fragment władca znów wziął w rękę list i zaczął czytać. Mocą cesarstwa Volturii domagam się wydania zdrajcy i mordercy, przybłędy imieniem Fabio, który to podstępem wkradł był się w łaski mego tragicznie zmarłego ojca, Alfonso de Volturi, i dopuścił się na nim skrytobójstwa. Żądam, aby zdrajca Fabio przybył w terminie dwóch tygodni, wraz z posłańcem doręczającym ów list. I tak dalej, wszystko w tonie żądań i rozkazów, jakby napisał do stajennego, a nie do panującego władcy.
Wasza cesarska mość, nie miałem pojęcia… zaczął kurier, padając na kolana, lecz cesarz przerwał mu ruchem dłoni.
Bez obaw, nie każe się posłańca za to, że przynosi złe wieści. Wstań, nic ci nie grozi. Chyba, że okaże się, iż jesteś szpiegiem Gonzagi.
Panie mój, nie, nigdy! Gonzaga nie jest dobrym cesarzem, odkąd zasiadł na tronie, życie straciło ponad czterystu dawnych służących starego cesarza. Nie darował nawet chłopcom stajennym.
Dlaczego więc wysłał z pismem ciebie, a nie kogoś młodszego? Czyżby posłańców również stracił?
Wielu, wasza cesarska mość kurier smutno opuścił głowę. Wybrano mnie do tego zadania, ponieważ mam największe doświadczenie i nie jeden raz bywałem z pismami u waszej wysokości. Znam najkrótsze trasy i bezpieczne dukty, na których nie czyhają bandyci, przez trzydzieści lat służby poznałem je dobrze.
Faktycznie twoja twarz wydaje mi się znajoma zastanowił się władca. Twój nowy pan jawnie próbuje zniszczyć przyjaźń, jaka łączy nasze cesarstwa od dziesiątków lat. Musi zdawać sobie sprawę, że doprowadzi do wojny, jeśli odmówię wydania mu Fabia, a nie zamierzam tego czynić.
Wasza wysokość, nie jestem biegły w polityce, ale również nie wydałbym panicza Fabia. Może nie jest rodzonym synem starego cesarza, lecz to właśnie on zasługuje na tron, nie jego bracia, awanturnicy i pijacy.
Cesarz przygładził starannie wypielęgnowany wąsik i bródkę.
Napiszę odpowiedź dla twojego pana. Zawieziesz mu ją?
Jeśli rozkażesz, panie. Lecz nie chcę wracać do Volturii, która stała się krajem terroru i mordów.
Xian-dao znowu się zamyślił, po czym oznajmił:
W takim razie udzielam ci azylu w naszym cesarstwie, a z odpowiedzią wyślę swojego posłańca.
Mój panie, dziękuję w oczach starszego kuriera zakręciły się łzy. Jestem na wasze usługi, wasza cesarska mość. Rozporządzaj moim życiem wedle własnej woli.
Cesarz uśmiechnął się łagodnie, co nieczęsto mu się zdarzało.
Znajdziemy ci w naszym pałacu nowe obowiązki. Tymczasem odpocznij po podróży.
Dziękuję, wasza cesarska mość posłaniec skłonił się nisko i wyszedł z komnaty.

##

Dwa tygodnie po wysłaniu posłańca do Gonzagi, partol gwardzistów znalazł na wiejskim trakcie samotnie idącego konia. Był to koń należący do kuriera. Na jego grzbiecie przytroczono jutowy worek, w którym znajdowały się zmasakrowane zwłoki. Było to ciało posłańca. Miał poderżnięte gardło, połamane ręce i nogi, a na jego piersi wycięto znak miecza i topora, symbol wypowiedzenia wojny. Nie miał przy sobie żadnego listu, zresztą list taki nie był konieczny. Miecz i topór na piersi trupa mówiły same za siebie.

##

Miesiąc później cesarscy szpiedzy donieśli o koncentracji wojsk Volturii niedaleko granicy z Qin. Nie była znana dokładna ich liczba, lecz bez wątpienia przekraczała tysiąc zbrojnych, a nowe oddziały wciąż przybywały.
Generał Mun, dowódca sił zbrojnych Qin ogłosił powszechną mobilizację, każdy obywatel płci męskiej z rodzin klas wyższych, który przekroczył piętnasty rok życia, miał stawić się do służby. Powołano również kobiety do służb medycznych, wywiadowczych i wyspecjalizowanych oddziałów przeznaczonych do walki wręcz. Kobiece oddziały Qin znane były ze swej waleczności i skuteczności, a także wspaniałych technik walki, nabytych u znamienitego sensei Fujiwary.
Gdy zgromadzono pięć tysięcy wojska, cesarz wraz z generałem, siostrzeńcem i chłopcami udali się na oględziny. Fabio nigdy wcześniej nie widział tak wspaniałej armii: każda formacja posiadała pancerze w innym kolorze, każda miała wyspecjalizowaną broń i dowódca każdej zarządzał codzienne ćwiczenia, aby żołnierze nie wyszli z wprawy i stale utrzymywali gotowość bojową. Chłopak musiał przyznać, iż mimo wspaniałości volturiańskiej armii, nie dorównywała ona wyszkoleniem ani organizacją armii Qin. Żołnierze, choć drobni i niewysocy, posiadali zwinność i siłę niedostępną zwykłym ludziom.
Wasza cesarska mość zapytał po skończonej paradzie. Czy będę mógł walczyć u boku twojej armii?
Niestety, paniczu Fabio, nie będzie to możliwe. Nie ukończyłeś piętnastego roku życia, a poniżej tego wieku nie przyjmuję do moich oddziałów odparł nieco rozbawiony cesarz i puścił oko do Xian-fenga. Cesarski siostrzeniec uśmiechnął się pod nosem.
Widzę, młody paniczu, że rwiesz się do walki ze swym bratem. Jednak dla twojego dobra lepiej będzie, gdy zostawisz wojnę bardziej doświadczonym wojownikom. Musisz przetrwać, by objąć należny ci tron.
To nie w porządku, że armia Qin walczy o tron Volturii dla mnie, który nawet nie jestem rodowitym volturyjczykiem.
Ależ jesteś, młody paniczu, dzięki adoptowaniu przez cesarza Alfonso de Volturi. To więzi równie silne, jak więzi krwi i pochodzenia. Z powodu tych więzów, jesteś obywatelem obu cesarstw. Podobnie zresztą jak Tyen-shin. Różnica polega na tym, że ty jesteś pretendentem do tronu Volturii, a Tyen-shin ma możliwość pretendowania do tronu Qin.
Możliwość?
Cóż, adoptowałem go, więc jest członkiem cesarskiego rodu wyjaśnił Xian-feng. Lecz cesarz zawsze może się doczekać syna, który będzie jedynym prawowitym władcą.
Jestem już za stary, by spłodzić syna, a młode lata spędziłem na polu walki, nie dbając o ciągłość dynastii wtrącił cesarz ze śmiechem. Więc pozycja Tyen-shina jako następcy tronu nie jest poważnie zagrożona. Choć Xian-feng jest pierwszy w kolejce.
Rozumiem odparł Fabio. Choć myśl o unikaniu walki z Gonzagą nie jest dla mnie miłą.
Mam jednak nadzieję, że zrozumiesz swą rolę w przyszłym cesarstwie i nie zrobisz żadnego głupstwa, by mścić się na bracie upomniał Xian-dao.
Mam tylko jednego brata, Tyen-shina. Ale obiecuję, że nie zrobię niczego, by bez twej zgody, wasza cesarska mość, stanąć do walki z tym mordercą, Gonzagą.
Zaskakujesz mnie swą roztropnością, młody paniczu uśmiechnął się Xian-dao. Jesteś doprawdy mądrym młodym człowiekiem.
Dziękuję, wasza cesarska mość.
Ruszyli wzdłuż szpaleru wojska do namiotów, w których mieli spędzić noc.

##

Ogień na ruszcie świecił przytłumionym blaskiem, zaledwie rozjaśniając cienie w namiocie, w którym rezydowali Fabio i Tyen-shin. Również w tym samym namiocie spał mistrz Fujiwara, by czuwać nad bezpieczeństwem paniczów.
Gdy minęła północ i sensei zapadł w głęboki sen, Tyen-shin odezwał się cicho.
Bracie, śpisz?
Jeszcze nie, nie mogę zasnąć. Ale dlaczego ty nie śpisz?
Jak myślisz, czy moglibyśmy… zaczął blondyn, dając do zrozumienia, iż ma ochotę na igraszki.
Nie sądzę, by był to dobry pomysł. Nie jesteśmy sami.
Będziemy cicho, mistrz nie usłyszy.
Nadal twierdzę, że to nie najlepszy pomysł. Nie możesz przyjść do mojej pryczy, tak jak i ja do twojej.
Wcale nie musimy się z nich ruszać, wystarczy wyciągnąć rękę… Tyen-shin zademonstrował swój pomysł. Prycze faktycznie nie stały od siebie zbyt daleko, ręka blondyna wsunęła się pod derkę Fabia i dotknęła jego uda. Brunet drgnął, aż wisząca na stojaku za wezgłowiem jego leża zbroja zagrzechotała cicho. Mistrz zamruczał coś przez sen, chłopcy zamarli bez ruchu. Gdy upewnili się, że śpi, Fabio również wsunął rękę pod koc okrywający Tyen-shina. Po omacku szukali swych najwrażliwszych organów, aż w końcu znaleźli.
Powoli zaczęli wzajemnie się dotykać, masując swoje sztywniejące członki. Starali się tłumić westchnienia spowodowane odczuwaną przyjemnością. A ta narastała, wprawiając ich mięśnie w drżenie. Po kilkunastu minutach rozkosz nasiliła się do stopnia, w którym nie byli już w stanie powstrzymać orgazmów. Eksplodowali niemal równocześnie, plamiąc nasieniem derki i pokryte atłasem materace prycz.
Wspaniałe uczucie wyszeptał Tyen-shin, uwalniając członek brata i wycofując rękę spod jego koca. W słabym świetle paleniska obejrzał spływającą po palcach spermę Fabia, po czym zlizał ją z wyrazem zadowolenia na twarzy. Azjata obserwował go i powtórzył to samo ze swoją ręką.
Zacieramy ślady? zachichotał cichutko.
Więcej śladów mamy pod derkami odparł blondyn. Je też trzeba zatrzeć.
Fabio podniósł derkę i ujrzał kropelki nasienia na jej spodzie, a także na materacu. Wtarł je dłonią, aż przypominały tylko mokrą plamkę. Zebrał również wiszącą na czubku wciąż twardego penisa, ostatnią kropelkę, i zlizał ją z palca. Tyen-shin powtórzył jego czynności.
Smakujemy podobnie stwierdził, oblizując palec.
Nic dziwnego, jesteśmy braćmi.
Konwersację przerwały im dziwne szelesty za płótnem namiotu. Brzmiały, jakby ktoś na zewnątrz przesuwał czymś twardym, metalowym po materiale namiotu. Chłopcy spojrzeli w tę stronę i ujrzeli, jak płótno wybrzusza się na wysokości ramienia dorosłego mężczyzny. Wybrzuszenie wyglądało, jakby ktoś próbował przebić się do środka za pomocą czegoś ostrego. Materia i szwy namiotu były jednak wytrzymałe, zaprojektowane specjalnie, by wytrzymać próby przebicia nożem, a nawet zatrzymać bełt wystrzelony z mocnej kuszy. Bracia zerwali się z leżysk i próbowali dobudzić mistrza, lecz wszelkie próby okazały się być bezskuteczne, mężczyzna spał kamiennym snem.
Co robimy? zapytał zdenerwowany Tyen-shin po kolejnej nieudanej próbie dobudzenia Fujiwary.
Załóżmy zbroje, to może być zamach odparł Fabio i zaczął pośpiesznie wdziewać pancerz. Gdy, już opancerzeni, przypinali pochwy z mieczami, osobnik za ścianką namiotu wpadł na genialny pomysł, by wyrwać kołek mocujący spód płótna do ziemi. Po wcale nie krótkiej, jak też niezbyt cichej walce z kołkiem, jego starania uwieńczone zostały sukcesem. Materiał uniósł się lekko do góry i intruz zaczął wślizgiwać się do wnętrza. Jego głowa zakryta była czarnym zawojem, a gdy ponad połowa jego ciała znalazła się już w środku, okazało się, że cały jest ubrany na czarno. W jego urękawiczonej dłoni tkwił prosty nóż. Podniósł się na kolana, starając się poszerzyć powstałą szczelinę, wtedy Fabio podbiegł do niego i wymierzył mu potężnego kopniaka w szczękę.
Siła ciosu spowodowała wyrwanie dwóch sąsiednich kołków, przez co materia namiotu uniosła się wyżej i zafalowała. Napastnik stęknął głucho i wypadł na zewnątrz. Bracia wyskoczyli przed namiot i pobiegli w miejsce, gdzie powinien znajdować się powalony mężczyzna. Jednak na ziemi nie było nikogo, w ledwie rozświetlonym odległą pochodnią półmroku znaleźli jedynie niewielkie ślady krwi i kilka zębów, które brunet wybił intruzowi kopniakiem.
Wtem coś otarło się o pancerz Tyen-shina, odbiło się od powłoki namiotu i spadło na trawę. Chłopcy pochylili się i stwierdzili, iż był to niewielki nóż do rzucania. Wtedy nad ich głowami świsnął kolejny nożyk, który tym razem wbił się w płótno.
Ktoś próbuje nas zabić szepnął Tyen-shin, próbując wypatrzyć coś w mroku.
Mnie sprostował Fabio. To mnie chcą zabić.
I co teraz?
Podkradnijmy się w stronę, z której nadleciały noże zaproponował brunet.
Czy to nie jest aby niebezpieczne?
Nie bardziej, niż czekanie tu, aż któryś nóż okaże się śmiertelny stwierdził Fabio. Najwyraźniej napastnik nas widzi, a my jego nie. Więc pokluczmy chwilę między namiotami, a potem spróbujmy podejść go w jego kryjówce
Ruszyli między namioty żołnierzy, wybierając miejsca najsłabiej oświetlone pochodniami, po czym zaczęli podchody z intruzem. Ten jednak nie czekał bezczynnie na pochwycenie i również zaczął kluczyć w zaroślach wokół obozu. Nie rzucał już nożami, gdyż nie widział swoich celów, lecz oddalał się od miejsca stacjonowania armii, by uciec. Nie wziął pod uwagę sprytu młodzieńców, którzy po wyjściu z obozu rozdzielili się i kierując się intuicją, zaczęli okrążać napastnika.
Dopadli go na brzegu granicznej rzeki, oddzielającej cesarstwa. Kryjąc się w krzakach, dostrzegli przemykający cień na niewielkiej skałce u brzegu. Mężczyzna kucał na jej szczycie i, zwrócony w stronę wody, wykonywał ramionami jakieś niezrozumiałe ruchy.
Chłopcy wyciągnęli z pochew krótsze ostrza i chwycili je w zęby, po czym zaczęli skradać się w stronę obcego. Widzieli go dość słabo, ponieważ noc była pochmurna, lecz na tyle wyraźnie, by wiedzieć gdzie się znajduje i co robi.
Już byli gotowi wyskoczyć i powalić mężczyznę, gdy z wód rzeki wynurzyło się jeszcze dwanaście podobnych mu postaci.
Wycofajmy się, jest ich zbyt wielu poprosił Tyen-shin.
Masz rację, zbytnio oddaliliśmy się od obozu zgodził się Fabio. W obozie mamy szansę, żołnierze nam pomogą. Tylko musimy oddalać się dość głośno, żeby zwabić tych ludzi i skłonić do podążania za nami.
Chaotycznie rzucili się w pozorowaną ucieczkę do obozu, po drodze potrącając każdy krzak i celowo potykając się o korzenie i kamienie. Czarne sylwetki zabójców złapały przynętę i ruszyły za braćmi.
Gdy chłopcy wpadli do obozowiska, napastnicy rozproszyli się pomiędzy namiotami wojska. Przy każdym namiocie umieszczono tu stojaki z pochodniami, a teren patrolowali strażnicy, więc intruzi, chcąc pozostać niezauważeni, musieli wtopić się w otoczenie. Pomagały im w tym czarne stroje, pozwalające skrywać się w cieniach pomiędzy namiotami. Mimo to jeden z nich został wykryty przez wartownika. Wywiązała się krótka, acz hałaśliwa walka, zakończona śmiercią żołnierza.
Bracia dotarli przed swój namiot, przed którym spory kawałek udeptanej ziemi oświetlały dość jasno pęki pochodni i olejowe latarnie, umieszczone na wkopanych w ziemię słupach. W obozowisku wybuchł harmider, zewsząd dobiegały odgłosy szczękania broni i okrzyki walczących.
Spomiędzy namiotów wyłoniło się sześciu zabójców, pozostali utknęli w potyczkach ze strażnikami. W nieco lepszym świetle chłopcy mogli wyraźniej ujrzeć intruzów. Wszyscy mieli czarne, obcisłe stroje, na głowach nie zawoje, lecz nisko opadające na czoła kaptury, a ich twarze były czarne, prawdopodobnie zabarwione sadzą lub innym barwnikiem. Każdy nosił na biodrach pas z nożami do rzucania, a na plecach prosty i długo miecz. Broń ta była słabo znana w tej części świata i uznawana za niepraktyczną, ze względu na sporą wagę. Lecz kiedy zabójcy obnażyli klingi, Tyen-shin i Fabio zrozumieli, iż mają do czynienia z ludźmi wprawionymi w walce taką ciężką bronią. W rękach napastników miecze wydawały się lekkie, wywijali nimi jak słomkami, a ostrza świstały przecinając powietrze.
Chłopcy wyciągnęli katany i stanęli plecami do siebie, w formacji pozwalającej na optymalną ochronę. Trzech zbirów ruszyło na braci, wywiązała się zażarta walka. Nie trwała jednak długo, atakujący padli w piach po precyzyjnych cięciach, wymierzonych w ich karki. Podczas potyczki pojawiło się więcej intruzów, którzy zapewne uporali się już z wartownikami. Obecnie na niewielkim placyku stało dziesięciu zamaskowanych osobników, prezentując obnażone ostrza mieczy. W ich czarnych twarzach błyskały jasne, bystro patrzące oczy. Znajdowali się na tyle blisko, że można było zobaczyć, iż ich tęczówki były jasnoszare lub bladoniebieskie.
Tym razem na młodzieńców ruszyło trzech zabójców. Zaatakowali najpierw Tyen-shina, który odparował wszystkie ciosy i zdołał położyć trupem jednego z nich. Fabio zawirował w piruecie i błyskawicznymi cięciami zranił obu napastników. Jednemu z nich zerwało z głowy kaptur, a oczom walczących ukazały się długie, jasne włosy, zebrane na czole mosiężną przepaską, ewidentnie nie pasujące do czarnej twarzy. Mężczyzna skrzywił się z bólu, ukazując ubytek uzębienia. To właśnie jego Fabio pozbawił kilku zębów podczas próby dostania się do ich namiotu. Na gęstej uczernionej brodzie widniały ślady zakrzepłej krwi.
Ranni wycofali się, a wtedy z siedmiu pozostałych napastników szóstka ruszyła na braci. Jeden, prawdopodobnie dowódca bandy, pozostał na miejscu i obserwował walkę. Młodzi paniczowie odpierali szaleńcze ataki asasynów, którzy nacierali w ustalony sposób, nastawiony na zmęczenie przeciwnika. Atakowali i odskakiwali, a w chwili, kiedy jeden odpoczywał, nacierał następny. Przez to wciąż zachowywali siły, a bracia musieli ciągle odpierać ich ataki. Jednak mimo wycieńczającej strategii, udało się położyć dwóch kolejnych zbirów.
Wtedy spomiędzy namiotów wypadli obudzeni żołnierze cesarscy, uzbrojeni w kusze i włócznie. Rozszalała się nieskładna walka, w której padło kilka trupów, w większości po stronie wojska. Jednak spośród sześciu atakujących, przy życiu pozostało tylko dwóch. Jeden z nich wdał się w z góry przegraną walkę z braćmi, choć atakował i bronił się jak lew. Kiedy padł, rozcięty niemal wpół klingą Fabia, wkroczył czekający do tej pory herszt bandy. Wyciągnął przypasany do pleców miecz, jakby był lekki niczym trzcinka, i stanął do walki. Jednak zanim zaatakował, rozległ się wrzask bólu. Wszyscy spojrzeli w tamtą stronę.
Na uboczu pola walki stał sensei Fujiwara, a przed nim, pozbawiony ramienia powyżej łokcia, jeden z zabójców. Mistrz zawirował błyskawicznie z rozsiewająca w powietrzu kropelki krwi kataną. Głowa odzianego na czarno intruza spadła z ramion i potoczyła się pod stopy jego dowódcy. Mężczyzna opuścił ostrze, zdając sobie sprawę z przegranej.
Rzuć broń zawołał mistrz, wchodząc pomiędzy chłopców a napastnika. I pokaż swoją twarz, najemniku.
Nie jestem najemnikiem odparł herszt z dziwnym gardłowym akcentem. Rzucił miecz na ziemię i zsunął kaptur z głowy. Długie, rude włosy, spięte na czole srebrną opaską, częściowo splecione w warkoczyki, rozsypały się na jego ramionach.
Noerdling! zawołał zaskoczony cesarz, który od jakiegoś czasu obserwował potyczkę. Rabuś z wysp północnych. Ile zapłacił ci Gonzaga, by ściągnąć cię z oddziałem w celu zabicia Fabia?
Nas nie da się kupić żadnymi pieniędzmi odparł Noerdling, wyciągając z rękawa chustę. Przetarł nią twarz, a oczom zebranych ukazała się posplatana w warkoczyki, ruda broda i ogorzała twarz mieszkańca mroźnej północy. Jasnobłękitne oczy błyszczały w świetle pochodni.
A jednak jesteś tu. Przypłynięcie w tę część świata waszym drakkarem zajęło wam pewnie miesiąc, lub nawet dłużej. Jeśli nie pieniądze, to co was do tego skłoniło?
Rudowłosy odpiął pas z nożami i rzucił go w piach. Ramiona opadły mu, spuścił wzrok na ziemię.
Jestem Olaf Skalskjord, jarl drakkara „Uovervindelig1” z Daanskgardu. Przed dwoma miesiącami podczas polowania na foki zaginął mój syn, Matti. Ma dwanaście lat. Wraz z moimi ludźmi bezskutecznie przeszukiwałem wybrzeże, lecz nie znaleźliśmy po nim najmniejszych śladów. Uznaliśmy, że utonął w lodowatym morzu lub zginął od kłów i pazurów jakiejś bestii, co w naszych okolicach zdarza się często. Urządziliśmy symboliczną ceremonię pogrzebowa na morzu. Pogrążyłem się w rozpaczy i ogromnych ilościach przedniego miodu, kiedy przybył do naszej krainy wysłannik cesarza Volturii. Twierdził, że mój syn żyje i przebywa w tej okolicy w obozie volturyjskich wojsk, że został uprowadzony przez szpiegów Gonzagi, by zmusić nas do współpracy. Zgodziłem się, w nadziei odzyskania syna, choć teraz widzę, że powinienem był odmówić. W końcu ceremonia pośmiertna już się odbyła, mój chłopiec opuścił ten świat i udał się do Valhalli. Z nieskrywaną niechęcią zebrałem ludzi i wypłynęliśmy w rejs do Qin. Oto cała historia. Chciałem tylko odzyskać porwanego syna, nie nastaję na życie następcy tronu Volturii. Postąpiłem nieroztropnie i przyjmę karę śmierci z tymi słowami klęknął i opuścił głowę jeszcze niżej, oczekując śmiertelnego ciosu.
Powstań, jarlu Olafie Skalskjord z Daanskgardu powiedział cesarz. Postąpiłeś tak, jak postąpiłby każdy ojciec, by odzyskać utracone dziecko. Choć może wpierw powinieneś się upewnić, czy volturiański wysłannik nie kłamał i twój syn nadal żyje.
Wasza cesarska mość odparł Noerdling wciąż klęcząc. Byłem zrozpaczony, mój umysł nie działał w sposób racjonalny. Zaślepiła mnie wizja odzyskania syna.
Rozumiem to władca chwycił go za ramię i podniósł do pionu. Nie posiadam potomstwa, lecz postąpiłbym podobnie, gdyby uprowadzono Tyen-shina. A po miesiącach goszczenia panicza Fabia, dla niego uczyniłbym to samo.
Potężny, o ponad głowę wyższy od cesarza jarl, powstał posłusznie i podniósł głowę. Po jego ogorzałych, zarośniętych rudą szczeciną policzkach spływały łzy.
Podeszli do nich Fabio i Tyen-shin.
Panie Olafie, przykro nam z powodu pańskiego syna powiedział brunet i zwrócił się do Xian-dao. Czy mogę coś zasugerować, wasza cesarska mość?
Słucham, paniczu Fabio.
Czy moglibyśmy wysłać zwiadowcę na drugą stronę rzeki, do obozu wrogów, by sprawdzić, czy syn jarla rzeczywiście jest przez nich przetrzymywany? Może udałoby się go uwolnić i sprowadzić do ojca.
Propozycja godna cesarza, młody paniczu. Wyślemy jednego z ludzi mistrza Fujiwary, są doskonale dostosowani do takich zadań zgodził się władca. Tymczasem wracajmy do namiotów, jest środek nocy, trzeba być wypoczętym. Nigdy nie wiadomo, co czeka nas nazajutrz. A co do jarla Skalskjorda spojrzał na mężczyznę. Kara za napaść cię nie ominie, mości panie.
Przyjmę każdą karę, wasza cesarska mość.
Cóż, myślę, że wymyśliłem już adekwatną karę dla ojca, próbującego odzyskać dziecko uśmiechnął się Xian-dao. Przez resztę nocy będziesz trzymał wartę przed namiotem młodych paniczów
To… to wszystko? zdziwił się potężny rudzielec. Żadnego oślepienia rozpalonym żelazem, obcięcia dłoni, czy choćby nawet chłosty?
Hmm, możemy coś zorganizować, skoro nalegasz cesarz uśmiechnął się szeroko, mimo majestatu wykazując ogromne poczucie humoru. Jednak moim zdaniem dość już wycierpiałeś, martwiąc się o syna. Cokolwiek by o mnie nie mówiono, nie jestem potworem.
Dziękuję, wasza cesarska mość mężczyzna ukląkł na jedno kolano przed władcą Qin, który wyciągnął miecz i położył na ramieniu jarla.
Mianuję cię osobistym gwardzistą młodych paniczów, Olafie Skalskjord. Nie próbuj nawet przymknąć powiek, bo zmienię zdanie co do kary. Tymczasem opatrz swoich pozostałych przy życiu towarzyszy, zanim rany zadane przez Fabia i Tyen-shina sprowadzą na nich śmierć. I poucz ich o nowych obowiązkach względem ciebie, gdyż wciąż jesteś ich jarlem.
Tak jest, mój panie Skalskjord podniósł się i ruszył do dwójki leżących w piachu podwładnych, obficie krwawiących z zadanych przez braci ran.
Sensei Fujiwara położył dłonie na ramionach chłopców.
Wracajmy do namiotu powiedział. Reszta nocy powinna minąć spokojnie, skoro u wejścia będzie stał wasz nowy gwardzista i jego towarzysze.
Masz mocny sen, mistrzu powiedział Tyen-shin, idąc ku wejściu do namiotu. Budziłem cię jak wariat, kiedy jeden z nich próbował wedrzeć się do środka.
Jednak poradziliście sobie bez mojej pomocy. Potraktujcie to jako test waszych umiejętności.
Jednak, gdybyś się obudził…
A co, jeśli powiem, że nie spałem przez ten cały czas i słyszałem wszystko? zapytał zagadkowo Fujiwara.
Bracia spojrzeli na siebie, blednąc ze strachu, że mistrz wie o ich pieszczotach.
Spokojnie, młodzieńcy mruknął mężczyzna, widząc ich zmieszanie. Uznajmy, że jednak spałem jak głaz. Patrzę, nie widząc, słucham, nie słysząc. To, co jest między wami, to wasza sprawa. Ja też kiedyś byłem w waszym wieku.
W milczeniu zniknęli za zasłoną wejścia.

##

Wywiadowca wysłany do obozu wojsk volturiańskich nie powrócił przez dwa kolejne dni. Był to pochodzący z Nihon uczeń sensei Fujiwary, chłopak niewiele starszy od Tyen-shina i Fabia, szesnastoletni młodzieniec o bystrych i czarnych jak węgle, skośnych oczach. Mistrz martwił się losem swego podopiecznego, lecz przed braćmi starał się tego nie okazywać.
Pewnego dnia, zaraz po treningu młodych paniczów, do obozu przybył posłaniec z wieściami dla mistrza. Po przeczytaniu listu sensei wyjechał bez słowa, pozostawiając chłopców pod opieką jarla Skalskjorda i jego ludzi, którzy powoli wracali do zdrowia. Fabio i Tyen-shin wypytywali cesarza o powód tak nagłego wyjazdu Fujiwary, aż w końcu Xian-dao uległ presji i wyznał, że matka mistrza, ponad stuletnia kobieta, znajduje się na łożu śmierci. Do stołecznego portu przybił statek z Nihon, na którym znajdował się kurier z wiadomością od rodziny Fujiwary, błagającą o jego niezwłoczne przybycie do kraju, by pożegnać umierającą. Zatem, po skonsultowaniu depeszy z cesarzem, sensei w pośpiechu ruszył do stolicy. Po jego wyjeździe chłopcy nudzili się, więc zabijali czas czytając księgi mistrza.
Mam pewien plan powiedział Fabio podczas przeglądania wiekowego woluminu, traktującego o strategii walki.
Oświecisz mnie? spytał blondyn.
Zakradniemy się do obozu volturiańczyków i uwolnimy syna jarla, oraz ucznia mistrza.
Jak przypuszczam, najadłeś się szaleju zakpił Tyen-shin. Jarl nie spuszcza nas z oczu. A gdyby nawet udało nam się wymknąć spod jego opieki, skazalibyśmy go na gniew cesarza za niedopilnowanie nas.
Masz rację uśmiechnął się tajemniczo brunet. Dlatego musimy go wciągnąć w nasz plan i nakłonić do wyruszenia z nami.
Myślisz, że się zgodzi?
Pragnie ratować syna, więc uważam, że nie odmówi.
Zatem spróbujmy.

##

Postradaliście rozum? zawołał Skalskjord, patrząc na braci jak na wariatów. Kategorycznie odmawiam! Toż to szaleństwo, pakować się w sam środek skupiska wrogich żołnierzy!
Nie, jeśli zrobimy to po cichu i szybko zaoponował Fabio. Pan, panie Olafie jest w tym całkiem dobry, czego byliśmy świadkami. My odbyliśmy bardzo dobre przeszkolenie u sensei Fujiwary i mamy pewność, że damy radę. Ale nie zdziałamy nic bez pańskiej pomocy i udziału w tej akcji.
Cesarz obedrze mnie ze skóry, oślepi, wykastruje, spali na stosie, ugotuje we wrzącym oleju i wystawi na widok publiczny, jeśli się dowie rudzielec złapał się za głowę.
Dlatego zadbajmy o to, by dowiedział się dopiero po fakcie, a wtedy weźmiemy odpowiedzialność za wszystko na nas brunet był bardzo przekonywający. Chcemy uwolnić Mattiego. I ucznia mistrza.
Jesteście szaleńcami, młodzi paniczowie Skalskjord opuścił ręce i pokręcił głową. Zupełnie jak ja w waszym wieku. Wchodzę w to, ale pod jednym warunkiem.
Proszę mówić.
Moi ludzie pójdą ze mną, a jeśli coś pójdzie nie tak, zostawiacie nas i uciekacie. Wolę, by cesarz uznał nas za dezerterów, niż powiesił za pomoc w waszej szalonej operacji. Więc jeśli coś pójdzie niezgodnie z waszymi oczekiwaniami, uciekacie, a ja z moimi ludźmi spowolnimy pościg za wami. Mam nadzieję, że wyrażam się jasno.
Nader jasno, mości Skalskjord brunet pokiwał głową. Tak zrobimy.
Więc kiedy zamierzacie wyruszyć?
Zaraz po północy. Wtedy najłatwiej ominiemy straże. Proszę wtajemniczyć swoich ludzi.
Wszyscy zginiemy mruknął rudowłosy, podnosząc się z krzesła. A jak nie zginiemy, to cesarz pourywa nam jaja.
Opuścił namiot braci, mamrocząc pod nosem.

##

Ćwierć mili od brzegu rzeki granicznej dotarli do pierwszych namiotów obozowiska volturiańskiej armii. Noerdlingowie przywdziali swoje czarne stroje z kapturami i uczernili twarze, natomiast Fabio i Tyen-shin założyli zbroje, które były lekkie i nie krępowały ich ruchów.
Rozdzielmy się i poszukajmy miejsca, w którym mogą trzymać jeńców zaproponował jarl. To może być strzeżony namiot lub klatka. Obóz jest spory, więc obejście go zajmie nam jakiś czas. Za pół godziny spotykamy się w tym miejscu i meldujemy o tym, co widzieliśmy. Nie podejmujemy żadnych działań w pojedynkę. Czy to jasne, paniczu Fabio, narwana, szalona głowo?
Jasne jak słoneczko potwierdził Azjata.
Dotyczy to również panicza Tyen-shina, nie mniej szalonego, niż brat. Czy wyrażam się jasno?
Tak, mości Skalskjord odparł blondyn.
Zatem ruszajmy.
Bezszelestnie przeniknęli do obozowiska, klucząc w cieniach pomiędzy stożkami namiotów. Tak długo, jak to było możliwe, starali się utrzymywać ze sobą kontakt wzrokowy, jednak po jakimś czasie zniknęli sobie z oczu. I niemal natychmiast Fabio znalazł silnie strzeżony namiot. Mógł być siedzibą dowódcy armii lub samego Gonzagi, jak również aresztem, w którym więziono syna Olafa i ucznia mistrza Fujiwary. Przed wejściem stało dwóch strażników z lancami, a kolejnych dwóch krążyło wokół namiotu.
Brunet przygryzł nerwowo dolną wargę, próbując obmyślić plan działania. Jednak, pomny słów rudowłosego, powstrzymał się przed otwartym atakiem na straże. Okrążył oświetlony placyk przed namiotem, zarejestrował w pamięci schemat poruszania się strażników i zaplanował działania. Jednak, aby wykonać swój plan, potrzebował pozostałych. Raz jeszcze zatoczył koło wokół przyszłego miejsca akcji i podążył na miejsce spotkania. Jarl był już na miejscu, czekając na resztę grupy.
Znalazłem dobrze strzeżony namiot oddalony sto metrów na południe stąd zameldował.
Ja też, ale ze środka dobiegały odgłosy zabawy, więc przypuszczam, że to namiot jakiejś osobistości, balującej z dowódcami poszczególnych formacji powiedział Olaf. Spod zasłony widać jasne światło i czuć zapachy pieczeni, więc nie sądzę, żeby tam przetrzymywali jeńców.
W takim razie muszą być w tym strzeżonym namiocie, który znalazłem. Ale aby się tam dostać, potrzebni będą wszyscy. Wejścia pilnuje dwóch wartowników, pozostałych dwóch patroluje teren wokół namiotu. Wiem, jak to rozegramy powiedział pewnie Fabio.
Poczekajmy na resztę, może znaleźli jeszcze jakieś możliwe miejsca przetrzymywania więźniów.
Niedługo później dołączyli ludzie Skalskjorda i Tyen-shin. Żaden z nich nie znalazł niczego interesującego, więc brunet nakreślił im plan działania i ruszyli na południe.

##

Strażnicy patrolujący teren wokół namiotu mijali się w dwóch miejscach: na jego tyłach i przed wejściem, mijając strzegących go kolegów. Przeszli powłócząc nogami. Wymienili uprzejmości.
Spokój?
Spokój jak na cmentarzu.
Imbecyl.
Też cię kocham, Ferdi.
Minęli się przed pilnującymi wejścia i zaczęli okrążać namiot. Jednak nie spotkali się na jego tyłach, jarl i jego ludzie uciszyli ich nożami i wciągnęli ciała w cień. Tymczasem Fabio z Tyen-shinem rozcięli krótszymi ostrzami powłokę namiotu i weszli do środka. W samym centrum stała żelazna klatka, w której skuleni, leżeli dwaj jeńcy. Obaj byli nadzy, brudni i posiniaczeni. W słomie pokrywającej ziemię walały się odchody, stało tam również drewniane wiadro, pełne cuchnącej, stęchłej wody. Bracia zbliżyli się do klatki i delikatnie obudzili uwięzionych. Wybudzeni chłopcy byli przerażeni, niemal zaczęli panikować, lecz Fabio uciszył ich.
Zachowajcie spokój, przyszliśmy was uwolnić.
Szczupły rudowłosy chłopak spoglądał na nich nieufnie.
Ty jesteś Matti? Twój ojciec jest tutaj powiedział brunet. Spojrzał na starszego więźnia. Musicie być cicho, jasne?
Tata tu jest? zapytał z nadzieją młodszy chłopiec.
Tak, czeka na zewnątrz, niedługo go zobaczysz.
Możemy jakoś pomóc? zapytał starszy chłopak, Azjata.
Bądźcie cicho, my zajmiemy się strażnikami.
Jeńcy pokiwali głowami i skulili się w kącie klatki.
Tyen-shin i Fabio podeszli do płachty zakrywającej otwór wejściowy, obnażając katany. Błyskawicznie zerwali materiał, chwycili żołnierzy stojących przed wejściem i wciągnęli ich do środka, po czym bezceremonialnie poderżnęli im gardła.
Mości Olafie, już po wszystkim. Może pan zabrać syna zawołał półgłosem Tyen-shin. Mężczyzna wszedł do środka i stanął jak wryty, widząc w jakim stanie znajduję się Matti. Podszedł do klatki, ujął dwa pręty w potężne dłonie i bez większego wysiłku rozgiął je, umożliwiając chłopcom wyjście. Przytulił łkającego Mattiego i oddał mu swoje okrycie. Starszy chłopak wyszedł z klatki i upadł z wycieńczenia. Fabio pomógł mu wstać, a Tyen-shin podniósł zerwaną płachtę wejściową i okrył nią uwolnionego.
Mistrz was przysłał? zapytał oswobodzony Azjata.
Przyszliśmy po was bez jego wiedzy. Ale na pewno ucieszy się, gdy zobaczy cię całego i zdrowego odparł Fabio. A teraz wracajmy, zanim nas wykryją.
Po cichu opuścili siedlisko wroga, przekroczyli w bród rzekę i po godzinie dotarli do cesarskiego obozu. Całą grupą weszli do namiotu braci, nie zauważając palącej się oliwnej lampki, wiszącej na słupku.
Czy ktoś może mi wyjaśnić, co tu się dzieje? zapytał cesarz Xian-dao, siedzący przy tym samym stole, przy którym rano chłopcy i jarl omawiali szczegóły uwolnienia jeńców.
W zapadłej ciszy dało się usłyszeć pięć odgłosów nerwowego przełknięcia śliny.
1(duń.) Niezwyciężony.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Prezentuję Wam nowe opowiadanie pod tytułem "Bracia piekielnego kamienia". Zaryzykowałem i rzuciłem się na fantasy, co robię pierw...