Szambelan biegł przez ciemne korytarze pałacowe, niemal potykając się o poły długiej szaty. Cesarz wydał polecenie, a życzenie władcy równało się życzeniu bogów. Kreppe, mężczyzna w wieku więcej niż średnim, którego rodzina od trzech pokoleń służyła władcom Volturii, śpieszył wskroś mrocznej rezydencji po cesarskiego syna. Jako szambelan i najstarszy sługa Pana Skrzydlatego Cesarstwa, poważnie traktował swe obowiązki.
—
Istny demon z tego młodzika —
mruczał pod nosem, wpadając na kręcone, strome schody, prowadzące
na wieżę, w której mieściła się komnata młodego panicza. —
Będę miał szczęście, jeśli nie skręcę sobie karku na tych
schodach. Kto to widział, żeby syn cesarza zamieszkiwał wieżę, w
której więziono skazańców.
Kilkakrotnie
nieomal spadając ze stopni po przydepnięciu długiej szaty, dotarł
do okutych stalą wrót komnaty księcia. Oparł się o chłodny
kamień ściany i oddychał, uspokajając oddech. Sześćdziesiąt
siedem lat na karku ciążyło mu teraz tak bardzo, jakby dźwigał
ciężar całej cesarskiej fortecy wraz z wojskiem, końmi i smoczymi
jeźdźcami.
Uspokoiwszy
oddech i drżenie rąk, zapukał do książęcej komnaty. Głucha
cisza była jedyną odpowiedzią. Rozejrzał się nerwowo po ciemnym
korytarzu. Nieopodal dostrzegł mroczną sylwetkę strażnika,
trzymającego wartę pod pokojami cesarskiego syna.
—
Strażnik, czy młody panicz
opuszczał komnatę? — zawołał, opanowując drżenie głosu na
tyle, by brzmieć władczo i dostojnie.
—
Nie, czcigodny panie Kreppe,
książę jest w środku — odparł gwardzista. — Posłał po
strawę i po posiłku poszedł spać.
Kreppe
kiwnął głową, nie obdarzywszy strażnika nawet słowem
podziękowania. Żołnierski motłoch musi znać swe miejsce w
szeregu.
Pchnął
drzwi, które okazały się nie zamknięte. Wewnątrz komnaty panował
półmrok, rozświetlany jedynie olejową lampką na stole. Szambelan
przekroczył próg i wszedł w głąb izby.
—
Młody paniczu? — zawołał
półgłosem. Syn cesarza nie był tyranem i zwykle odnosił się do
służby oraz pozostałych podwładnych ojca z szacunkiem, lecz dla
zachowania poddańczej uległości Kreppe wolał nie zbudzić go
nagłym wtargnięciem. Nigdy nie wiadomo, co takiemu młodzikowi
strzeli do głowy. Chłopak się zlęknie i jutro głowa szambelana
ozdobi słup kaźni na centralnym placu stolicy.
Mężczyzna
postąpił kilka kroków w stronę łoża księcia, cicho jak kot z
bawełnianymi poduszkami, przywiązanymi do łapek. Podniósł ze
stołu lampkę i oświetlił ogromne posłanie.
Chłopiec
leżał w pozwijanej atłasowej pościeli, która zdawała się być
jedynie o ton jaśniejsza od jego bladej skóry. Jego naga pierś
unosiła się w rytm spokojnego oddechu. Lampka oliwna zamigotała,
rozbłyskając na chwilę jaśniejszym blaskiem. Kreppe z
zaskoczeniem zauważył, że nie tylko pierś księcia jest naga.
Cały był nagi. Nagi i odkryty, a tego oczy sługi nie powinny
oglądać. Odwrócił się i odstawił lampkę na stół. Wrócił do
łoża tyłem, aby nie widzieć nagości młodzieńca i zapukał w
słupek podtrzymujący baldachim.
—
Młody paniczu, ojciec wzywa.
Za
jego plecami rozległo się głośne ziewnięcie i szum pościeli.
—
To ty, szambelanie? — zapytał
zaspany chłopięcy głos.
—
Tak paniczu. Twój ojciec chce
z tobą rozmawiać.
—
Co z nim?
—
Myślę, że on… umiera,
wasza miłość.
—
Bogowie, już pędzę. Poczekaj
na korytarzu, jeno się odzieję.
—
Jako rozkażesz, młody paniczu
— odparł Kreppe i wyszedł z komnaty, zamykając wrota. Syn władcy
nie kazał na siebie długo czekać, wypadł z izby w rozchełstanej
koszuli, krótkich spodenkach szermierczych i niezawiązanych
ciżmach. Jego czarne, kręcone włosy, tak niepodobne do włosów
ojca, powiewały, gdy biegł korytarzem, wyprzedzając szambelana.
Wpadł do komnaty cesarza, odtrącając zgromadzonych wokół łoża
medyków i szamanów. Kreppe wszedł za nim i stanął w progu,
widząc wzruszającą scenę: drobny, szczupły chłopiec padł na
kolana przy łożu śmierci ojca i ucałował jego bladą, niemal
szkieletową dłoń.
—
Ojcze mój… — załkał
książę. — Nie opuszczaj mnie.
—
Chłopcze… — słaby, ledwie
słyszalny głos cesarza doleciał do uszu Kreppego. — Nadszedł
czas, byś poznał prawdę… Niech medycy wyjdą.
Szambelan
gestem nakazał lekarzom i szamanom opuszczenie cesarskiej komnaty i
sam również skierował się do drzwi.
—
Kreppe, ty zostań,
przyjacielu… — wystękał władca. — Zbliż się, albowiem ty
jeden poza mną znasz prawdę i będziesz mógł ją przekazać memu
następcy, jeśli ja nie zdążę.
Stary
szambelan podszedł do łoża śmierci cesarza. Jego pan wyglądał
strasznie. Niedawny niepokonany władca Skrzydlatego Cesarstwa
pokryty był pęcherzami, podobnymi do powstających w rezultacie
poparzenia. Oczy, zapadnięte, otoczone ciemnymi obwódkami
oczodołów, błyszczały jak w gorączce. Spieczone usta. Skóra
blada i cienka, szorstka jak pergamin.
Stary
sługa padł na kolana i zapłakał, dotykając dłoni cesarza.
—
Panie mój…
—
Stary przyjacielu, zostań z
nami. Wyznam synowi prawdę, a jeśli śmierć zabierze mnie przed
końcem opowieści, ty dokończ. Nikomu z podwładnych nie ufam
bardziej, niż tobie — głos władcy słabł z minuty na minutę.
—
Jako rozkażesz, mój panie.
—
Czas rozkazywania dla mnie już
minął, teraz proszę cię jak przyjaciela. Pomóż memu synowi
przetrwać. Pomóż mu odnaleźć brata krwi i utrzymać cesarstwo w
jedności.
—
Tak się stanie, wasza cesarska
mość.
Oczy
umierającego skierowały się na syna.
—
Mój synu, jak wiesz, masz
dwóch starszych braci, krnąbrnych i dzikich jak szakale. Gonzaga,
twój najstarszy brat jest porywczy i niezdyscyplinowany, pobił
stajennego, kiedy ten przyprowadził mu konia z siodłem w
nieodpowiednim kolorze. Florian nie jest lepszy. O mały włos przez
niego nie wybuchł konflikt z cesarstwem Qin, kiedy w noc poślubną
z córką cesarza Xian-dao poszedł pić i zabawiać się z dziewkami
w slumsach ich stolicy. Poza tym zawsze walczyli między sobą, ich
rywalizacja sięgała granic absurdu. Jak traktowali ciebie, nie
muszę mówić, sam wiesz najlepiej. Ale nie znasz powodu ich
zachowania względem ciebie.
Cesarz
zamilkł na chwilę, by złapać oddech. Jego twarz pobladła.
—
Jaki to powód, ojcze? —
zapytał chłopiec.
—
Zanim wyjawię ci prawdę,
musisz wiedzieć, że z waszej trójki ciebie kochałem najbardziej.
To ty, mimo że najmłodszy, miałeś przejąć po mnie tron i władać
cesarstwem. Ale prawda jest taka, że nie jestem twym prawdziwym
ojcem.
—
Czyż to prawda? — książę
spojrzał na szambelana. Ten tylko skinął głową i gestem wskazał
władcę, który podjął opowieść.
—
Było to niemal jedenaście lat
temu. Jechaliśmy całym orszakiem, w towarzystwie siostrzeńca
cesarza Xian-dao do Qin na ślub Floriana, lecz w połowie drogi, w
środku dzikiej puszczy zastała nas gwałtowna burza. Gromy waliły
z nieba, kładąc pokotem całe połacie lasu. Nie była to zwykła
burza, lecz burza wywołana potężną magią. Szukając schronienia
trafiliśmy do świątyni w środku dżungli, już na terytorium Qin.
Szczęśliwie dla niektórych, trafiliśmy w sam środek rytuału
ofiarnego, podczas którego mroczne kapłanki miały złożyć w
ofierze dwóch małych chłopców. Krew dzieci miała się zmieszać,
następnie miały zostać żywcem poćwiartowane i spalone w ogniu
ofiarnym świetlistego kamienia. Przerwaliśmy ten nikczemny rytuał,
rozpędziliśmy krwiożercze kapłanki i uratowaliśmy dzieci. W ich
szyjach zrobiono małe nacięcia, aby tętnicza krew powoli z nich
uchodziła wraz z życiem. Dotknij swej szyi, synu.
Młody
panicz dotknął lewej strony szyi, gdzie pulsowała gruba tętnica
szyjna. Wymacał niewielką bliznę. Ileż to razy zastanawiał się,
skąd się wzięła.
—
Czy… jestem jednym z tych
ocalonych dzieci?
—
Tak, mój synu. Ja zabrałem
ciebie, drugiego chłopca wziął siostrzeniec cesarza Qin. Obu was
łączy potężna magia, która sprowadziła nas do tej świątyni,
by ocalić wam życie. Łączy was też zmieszana podczas ceremonii
ofiarnej krew. Nie jesteście spokrewnieni dzięki wspólnym
rodzicom, lecz magiczne więzy krwi bywają silniejsze od więzów
rodzinnych — głos władcy słabł coraz bardziej. — Odnajdź
swego brata krwi, strzeż się mych rodzonych synów. Będą
próbowali cię zabić. Będziesz uciekinierem, banitą we własnym
kraju. Kreppe pomoże ci…
Nagle
cesarz zamilkł, jego oczy zapadły się w głąb czaszki. Szczęka
opadła na pierś. Ostatni oddech opuścił płuca.
—
Ojcze!
—
Młody paniczu… wasza
cesarska mość — poprawił się szambelan. — Twój ojciec zmarł,
niech bogowie przyjmą jego ducha.
Chłopiec
zawył z rozpaczy, szarpiąc martwą, bezwładną rękę zmarłego
ojca, który nie był jego ojcem. Kreppe położył dłoń na
ramieniu młodzieńca.
—
Chodźmy, wasza cesarska mość.
Szpiedzy twych braci zapewne już wyruszyli z wieścią o śmierci
starego władcy. Nie dalej jak za tydzień przybędą ze swymi
zbrojnymi, by upomnieć się o tron. Nie będziesz tu bezpieczny.
Nawet teraz nie jesteś, pewnie i w fortecy są ich skrytobójcy.
Ruszajmy.
Młody
następca cesarskiego tronu puścił stygnącą dłoń cesarza i
podniósł się na nogi. Zapłakany, chudy trzynastolatek, rozdarty
rozpaczą, złapał się rękawa szaty starego szambelana i pozwolił
się wyprowadzić z komnaty.
Na
łożu pozostał jedynie martwy były Pan Skrzydlatego Cesarstwa.
Nikt nie wiedział, że wygląd jego zwłok wskazywał na śmierć
wskutek zaawansowanej choroby popromiennej.
##
Zanim
szambelan i zapłakany młody cesarz pokonali długi korytarz i
dotarli do schodów, na niższej kondygnacji rozległy się odgłosy
walki, szczęk oręża i krzyki.
—
Demoni… — zaklął Kreppe,
zatrzymując się przed schodami. — To skrytobójcy. Nie
przejdziemy tędy.
Chłopak,
trzymający kurczowo rękaw jego szaty, wychylił się lekko zza
balustrady. To co ujrzał wprawiło go w przerażenie. Na granitowej
posadzce niższego piętra leżały niemal poćwiartowane zwłoki
jednego z gwardzistów ojca. Krew pokrywała niemal całą podłogę.
Młody
cesarz cofnął się, przerażony. Nagle całkiem przytomnie i bez
lęku spojrzał na starego człowieka i powiedział:
—
Musimy iść do wieży, do
mojej komnaty. To nasz jedyny ratunek.
—
To samobójstwo, młody
paniczu! — zaprotestował Kreppe. — Jeśli nas tam dopadną,
będziemy zgubieni, bez drogi ucieczki!
—
Zaufaj mi, panie Kreppe, nie ma
innej drogi. Uratuję nas.
—
Jak?!
—
O nic nie pytaj, pędźmy! —
chłopak złapał go za rękaw i nie zważając na protesty,
pociągnął do drugich schodów. Po długiej wspinaczce krętymi
schodami wieży szambelan był bliski omdlenia. Padłby pewnie, gdyby
nie świadomość bliskiej śmierci i młody cesarz, szarpiący go za
rękaw szaty. Prawie bez tchu dał się zaciągnąć do książęcej
komnaty. Oparł się o stół, na którym wciąż paliła się oliwna
lampka. Chłopiec zostawił go przy stole i pobiegł do loża.
Schylił się i wyciągnął spod niego okuty mosiężnymi klamrami
kuferek. Właściwie była to wąska szkatułka długości łokcia.
Młody cesarz otworzył ją i sięgnął do wnętrza. Wyjął z niej
owinięty w sukno, podłużny przedmiot. Rozwinął materiał i
odsłonił pięknie zdobiony metalowymi okuciami róg.
—
To nasz ratunek! — zawołał
triumfalnie. W tej chwili ktoś zaczął się dobijać do wrót
komnaty, tłukąc w nie czymś twardym, prawdopodobnie rękojeścią
miecza. Dołączyło więcej tłukących. Drzwi zaczęły trzeszczeć,
spomiędzy kamiennych brył, w których zamocowano ankry zawiasów
posypała się zaprawa.
—
Biada nam! — zawołał
płaczliwie szambelan. Książę nie stracił zimnej krwi, przyłożył
róg do warg i zadął. Nie rozległ się żaden dźwięk. Kreppe z
przerażeniem patrzył, jak górny zawias ciężkich drzwi wyskakuje
spomiędzy kamieni, wyrywając jeden z nich w kurzawie pękającej
zaprawy.
—
Lampa! — krzyknął z tyłu
chłopiec. — Rzuć lampą w drzwi!
Mężczyzna
oprzytomniał i posłuchał, złapał oliwną lampę i rzucił ją w
stronę szpary, jaka utworzyła się między drewnem drzwi a futryną.
Gliniana skorupa pękła, rozpryskując oliwę dookoła. Buchnął
płomień. Całe wrota, część muru i skrytobójcę stojącego
najbliżej wejścia pochłonął żar płonącej oliwy. Widząc to,
książę ponownie zadął w róg. Znów nie rozbrzmiał śpiew rogu,
nawet nie było słychać świstu powietrza. Za to za kratami okiem
rozległ się potężny, wibrujący ryk, od którego pękło kilka
szyb.
—
Szambelanie, musimy wyjść na
krużganek wieży!
Starzec
otrząsnął się i oderwał od widoku płonących drzwi. Chłopiec
już otwierał żelazną klapę w suficie, prowadzącą na koronę
wieży. Z całej siły szarpał opuszczającą drabinkę linę, która
ze zgrzytem wysunęła się z klapy i stuknęła o kamienną
posadzkę. Wszedł na pierwszy stopień i zawołał Kreppego.
Szambelan
z trudem podskoczył do drabinki, lamentując:
—
To szaleństwo, mój panie!
Zginiemy tam! Jak uciekniemy ze szczytu wieży?! Skoczymy w przepaść?
Odlecimy?
—
Właśnie, odlecimy — odparł
młodzieniec podając mu rękę, gdy stał już na górze. —
Odlecimy, panie Kreppe!
Zawtórował
mu zasłyszany wcześniej ryk, tym razem jeszcze potężniejszy.
Silny podmuch owiał im twarze.
—
Witaj, Dai-fung — chłopiec
powiedział do ciemnego, ogromnego kształtu, który przysiadł na
krużganku. Kreppe spojrzał w jego kierunku i zamarł. Na tle
ciemnego nieba majaczyła jeszcze ciemniejsza, monstrualna sylwetka z
jarzącymi się żółto ślepiami.
—
Bogowie… — westchnął
stary szambelan — … to smok! Ogromny smok.
—
To Dai-fung, ojciec wszystkich
smoków w naszym cesarstwie — objaśnił młody władca. — Moja
największa tajemnica. Przywołałem go we śnie, a on przybył i
pokazał mi lot w chmurach. Jest najpotężniejszym ze smoków. To
mój smoczy brat.
Starzec
pokłonił się dwornie i powiedział:
—
Witaj, Dai-fungu, władco
smoków. Zaszczyt to dla mnie…
—
NIE JESTEM WŁADCĄ SMOKÓW,
JENO ICH OPIEKUNEM — w głowach księcia i szambelana rozległ się
potężny, dudniący głos. Smok nawet nie otworzył paszczy. — DLA
MNIE RÓWNIEŻ ZASZCZYTEM POZNAĆ SZAMBELANA KREPPE. WIELE SŁYSZAŁEM
O TOBIE OD FABIA.
—
Dai-fung, pomóż nam —
poprosił młody cesarz. — Mój ojciec zmarł, bracia dybią na
moje życie. Skrytobójcy nas ścigają.
—
ZATEM SIADAJCIE NA MYM
GRZBIECIE, POLECIMY.
Młodzieniec
ochoczo wspiął się na krużganek, następnie na smoczą łapę i
po niej wdrapał się na grzbiet ogromnej bestii. Kreppe nie był tak
sprawny, z trudem wgramolił się na murek i spoglądając ze
strachem w przepaść poniżej, przywarł kurczowo do łapy smoka.
Z
otwartego włazu rozległ się huk wywalanych drzwi i krzyki
zabójców, którzy wtargnęli do komnaty. Następnie skrzypienie
drabinki, po której ktoś pośpiesznie się wspinał.
—
DORADZAM POŚPIECH, PANIE
KREPPE.
—
Szambelanie, szybko! —
zawołał chłopak, wyciągając do niego rękę. Staruszek sięgnął
po nią w chwili, kiedy na szczyt wieży wypadł pierwszy
skrytobójca, ogromny zbir w czarnej zbroi z jeszcze większym
mieczem w łapie. Na jego widok Kreppe poderwał się w górę po
smoczym ciele, wdrapując się nerwowo. Szczupłe ramię chłopca
pomagało mu jak mogło. Już niemal siedział na grzbiecie bestii,
kiedy na szczyt wieży wpadło jeszcze czterech zdrajców. Jeden miał
łuk. Wprawnym ruchem zdjął go z ramienia i wyciągnął strzałę
z kołczanu. Wymierzył. Smok poderwał się do lotu, jednak spóźnił
się o sekundę. Rozległ się świst, szambelan poczuł silny ból w
łopatce i piersi. Długa, prawie trzystopowa strzała przeszyła go
na wylot, wbijając się w plecy aż po brzechwę. Spojrzał w dół,
na wystający z piersi karbowany, mosiężny grot. Jęknął cicho i
chwycił się kurczowo chropowatego cielska Dai-funga. Książę
krzyknął na widok sterczącej z pleców starca brzechwy strzały.
—
Nie, panie Kreppe! Nie umieraj!
Pęd
powietrza zagłuszył dalsze słowa chłopca. Smok machnął
potężnymi skórzastymi skrzydłami, zatoczył łuk i zawrócił w
stronę wieży. Szybował niczym demon zemsty, prosto na stojących
na jej szczycie zabójców. W jego kierunku poleciało kilka strzał,
lecz odbiły się bezsilnie od twardej skóry. Monstrualna bestia
zaryczała, jej cielsko zawibrowało pod wpływem ryku.
Byli
już tak blisko wieży, że młody cesarz, Fabio mógł ujrzeć
przerażenie w oczach czwórki zdrajców. Smok zionął na nich
błękitnym płomieniem. Wrzasnęli krótko i zamilkli, ginąc w
jednej sekundzie w żarze płonącego oddechu Dai-funga. Bezlitosny
płomień wtargnął do wnętrza książęcej komnaty przez otwarty
właz, powodując więcej krótkich okrzyków ginących ludzi, którzy
wdarli się do środka by pojmać cesarskiego syna.
—
FABIO, SZAMBELANIE —
usłyszeli myśli smoka. — DOKONAŁA SIĘ POMSTA NA ZDRAJCACH. ALE
TO JESZCZE NIE KONIEC. ZNAJDZIEMY TWYCH BRACI.
—
Musimy gdzieś wylądować i
pomóc szambelanowi, jest ranny — odparł chłopiec.
—
ZNAM DOSKONAŁE SCHRONIENIE.
POLECIMY TAM NATYCHMIAST.
Pęd
powietrza wzmógł się, kiedy smok przyśpieszył. Ziemia pod nimi
przemykała błyskawicznie. Kreppe oddychał ciężko, zaczął
tracić przytomność. Fabio podtrzymywał go, by nie osunął się
ze smoczego grzbietu.
Lecieli
w stronę monumentalnych gór, gdzie smoki maja swe gniazda.
##
Kreppe
uchylił powieki i ujrzał twarz młodego cesarza, pochylającą się
nad nim w trosce. Drobne dłonie księcia trzymały oderwany,
zmoczony rękaw koszuli i omywały nim rozpalone czoło rannego.
—
Mój panie… — wystękał
starzec i próbował wstać. Ostry rozbłysk bólu w klatce
piersiowej powalił do z powrotem na ziemię.
—
Panie Kreppe, proszę nie
wstawać — chłopiec położył mu rękę na piersi. — Wyjąłem
strzałę, lecz masz przebite płuco. Nie możesz się ruszać.
—
Gdzie jesteśmy? — zapytał
szambelan, widząc nad głową kamienne sklepienie, rozświetlone
blaskiem pochodni.
—
W jaskini Dai-funga — odparł
Fabio. — Jesteśmy tu bezpieczni, smok nas ochroni.
—
Panie mój, umieram… —
jęknął starzec. — Muszę opowiedzieć ci wszystko co wiem, zanim
wyzionę ducha. Muszę się śpieszyć…
—
Panie Kreppe, nie możesz
umrzeć — załkał chłopiec.
—
Mój czas jest policzony.
Lepiej wezwać smoka, niech zna całą historię.
Fabio
pobiegł do wyjścia groty i po chwili wrócił. Za nim kroczyła
ogromna bestia o ciemnoszarym cielsku. Jego ogromną, ponad
trzydziestostopową głowę zdobiły ostre kolce i narośla. Z
zamkniętej paszczy wystawały długie na kilka cali kły. Pazury
długości łokcia skrobały po kamienistym dnie jaskini, krzesząc
iskry. W głowach ludzi rozległ się jego telepatyczny głos:
—
OPOWIADAJ PAN, PANIE KREPPE.
JEŚLI MAM CHRONIĆ FABIA, MUSZĘ ZNAĆ CAŁĄ PRAWDĘ.
Szambelan
przełknął ślinę, widząc monstrualnego gada. Mimo osłabienia
bestia robiła na nim ogromne wrażenie.
—
Nasz cesarz jedenaście lat
temu uratował dwóch małych chłopców — zaczął. — Mieli
zostać złożeni w ofierze na ołtarzu Ognistego Kamienia. Ich krew
zmieszała się, po czym mieli być poćwiartowani i oddani
Kamieniowi. Nie znam szczegółów tego kultu, lecz z krzyków
kapłanek pamiętam, iż Kamień miał spopielić ich ciała. Nie
wiem czemu miały służyć owe rytuały, ale kapłanki broniły
świątyni jak dzikie bestie. Zwłaszcza ochraniały ołtarz, na
którym spoczywał Ognisty Kamień.
—
Czym jest ten kamień? —
spytał Fabio.
—
Nie wiem czym jest, lecz
wyglądał przerażająco. Świecił własnym blaskiem, zielonkawym,
lecz zarówno niebieskim. Wydzielał ciepło. Przeraził nas
wszystkich, nawet siostrzeńca władcy Qin. Nasz pan i siostrzeniec
cesarza Xian-dao zabili kilka kapłanek, które gorliwie i z
poświęceniem życia broniły dostępu do chłopców i magicznego
głazu. Reszta uciekła, porzucając chłopców i świątynię. Fabio
był jednym z tych dzieci. Drugiego zabrał siostrzeniec cesarza Qin.
Obaj pochodzili z kraju Qin, co można było poznać po rysach ich
twarzy.
—
Więc… dlatego tak wyglądam…
— Chłopak dotknął swej twarzy, która miała ewidentnie cechy
orientalne, skośne, czarne oczy i wydatne kości policzkowe.
—
W istocie, paniczu. Proszę o
wybaczenie, wasza wysokość — poprawił się natychmiast
szambelan.
—
Dajmy pokój dworskiej
etykiecie i tytułom — zirytował się młody cesarz. — Powiedz o
tym drugim chłopcu. Dlaczego muszę go odnaleźć?
Szambelan
zakaszlał i podjął opowieść:
—
Ludzie cesarskiego siostrzeńca,
mieniącego się Xian-feng, dopadli jedną z kapłanek i poddali ją
przesłuchaniu. Nie chcę nawet znać ich metod, lecz bez wątpienia
była torturowana. Wyznała wtedy, że dzięki rytuałowi zmieszania
krwi łączy was potężna magiczna więź. Nie są to więzy
pokrewieństwa, gdyż nie pochodzicie z tych samych rodziców, lecz
coś znacznie potężniejszego. Magiczna więź i przeznaczenie.
Kapłanka zeznała na torturach, że istnieje jakaś przepowiednia
dotycząca waszej dwójki. Niestety, nie powiedziała nic więcej,
była tak zdeterminowana, by dochować tajemnicy, że odgryzła sobie
język, zanim cesarscy oprawcy zdołali to z niej wyciągnąć. Wiemy
jednak, że wspólnie z twym bratem krwi jesteście przeznaczeni do
tronu. Nie wiadomo o które cesarstwo chodzi, tylko tyle wyjawiła
wiedźma,odgryzła sobie język i cesarski siostrzeniec rozkazał ją
stracić. Dlatego musisz odszukać tego chłopca. Prawdopodobnie
wciąż znajduje się w Qin, pod opieką Xian-fenga, siostrzeńca
cesarza… Xian-dao. Musisz… odnaleźć… — głos starego
człowieka zaczął słabnąć. Oczy zezowały, oddech nagle ustał.
—
Panie Kreppe!
—
NIE ŻYJE, WASZA CESARSKA MOŚĆ
— w głowie chłopca zadudnił głos smoka. — POMŚCIMY JEGO
ŚMIERĆ.
—
Tak — wycedził przez zęby
młody cesarz, powstrzymując łzy. — Dopadniemy zdrajców, moich
okrutnych braci. Ale najpierw musimy odnaleźć tego chłopca, mojego
brata krwi.
—
ZATEM LEĆMY DO QIN, WASZA
CESARSKA MOŚĆ.
—
Dai-fungu, nie tytułuj mnie
tak, dla ciebie zawsze będę Fabio. Tyś jest dostojniejszy ode mnie
i każdego człowieka na tym świecie. To ja powinienem padać przed
tobą na kolana.
Smok
mruknął, nie w myśli chłopca, lecz potężną gardzielą.
Przywarował do ziemi.
—
LEĆMY, FABIO.
##
—
Cheh hsia!* —
odpowiednik szambelana na
dworze cesarza Qin wbiegł do
komnaty władcy, zginając się niemal wpół. Cesarz oderwał się
od czytania kronik dynastii i zgromił urzędnika spojrzeniem
czarnych, skośnych oczu.
— O co chodzi, Weng? Czemuż
to przerywasz mi lekturę?
—
Cheh hsia…
— wydyszał
mężczyzna — …twój
zięć domaga się posłuchania.
— Czego chce?
— Nie chciał powiedzieć,
chce to zdradzić dopiero waszej wysokości.
—
No
cóż, niech we…
Cesarz nie dokończył, drzwi
komnaty otwarły się energicznie i stanął w nich Florian, zięć
władcy Qin i syn cesarza Skrzydlatego Cesarstwa. Jego nalana,
czerwona twarz wyrażała gniew.
—
Czy
cesarski zięć i syn pana zaprzyjaźnionego państwa musi prosić o
audiencję swego teścia? —
fuknął z oburzeniem. Cesarz
Xian-dao uniósł brwi, dziwiąc się impertynencji zięcia.
Spokojnie, z pełnym
opanowaniem wsunął pomiędzy stronice kroniki piękną, jedwabną
zakładkę i zamknął księgę, po czym zmierzył zięcia lodowatym
spojrzeniem.
—
Kochany
zięciu — odparł
uprzejmie, aczkolwiek z rezerwą. —
Choćbyś był moim rodzonym
synem, zawsze stoisz w hierarchii władzy niżej od cesarza. Nie
wiem, jakie obyczaje panują w kraju twego ojca, ale tu, w Qin, nawet
żony cesarskie muszą chylić głowy przed władcą. A zięć stoi
znacznie poniżej
od moich żon. Pamiętaj o tym, drogi Florianie. Inaczej, bez względu
na koligacje z moją dynastią, przyjaźń z twym ojcem i małżeństwo
z moją córką, następną impertynencję przypłacisz głową.
Florian
zbladł i głośno przełknął ślinę. Po
czym zgiął się w pół i rzekł:
— Proszę o wybaczenie, wasza
cesarska mość.
—
Wybaczam,
mój drogi zięciu —
łaskawie oznajmił Xian-dao.
— Z
czym do mnie przychodzisz?
—
Dowiedziałem
się, iż zmarł mój ojciec —
odparł Florian, prostując
się. — W
twierdzy doszło do zamieszek, prawdopodobnie wywołanych przez
Fabia, tego przybłędę. Nie znam szczegółów, lecz z relacji
ludzi mego starszego brata, Gonzagi,
istnieje podejrzenie, że to właśnie ten znajda przyczynił się do
śmierci naszego ojca. Zapewne chciał przejąć tron, lecz Gonzaga
miał wśród gwardzistów ojca swoich ludzi, którzy uniemożliwili
gówniarzowi pucz i przejęcie władzy. Został przegnany z zamku
wraz z szambelanem, który również okazał się zdrajcą. Być może
przybędą tu, by prosić o azyl i pomoc. Kategorycznie
żądam, aby odprawić ich z kwitkiem. A najlepiej wydać w ręce
moich ludzi, by ponieśli zasłużoną karę!
Florian znów zapomniał, że
stoi przed obliczem bezwzględnego cesarza i podniósł głos.
Xian-dao uniósł brew, lecz zachował kamienną twarz. Przygładził
wypielęgnowany wąsik i bródkę i odparł spokojnie:
—
Drogi
zięciu, rzucanie żądań cesarzowi może skutkować utratą pewnych
istotnych części ciała, z których kończyny są mniej brane pod
uwagę. Za to głowa, och tak, głowa jest najczęściej usuwanym
organem. Radzę spuścić z tonu, jeśli nie chcesz być jej
pozbawiony.
Cesarski zięć nabrał w płuca
powietrza, kiedy zdał sobie sprawę, jakiego afrontu się dopuścił.
—
Błagam
o wybaczenie, mój panie, lecz wzburzenie wydarzeniami, które
rozegrały się w moim kraju i smutek po śmierci ojca odbierają mi
zdolność zachowania etykiety —
powiedział, przyklękając
na jednym kolanie i kornie chyląc głowę. —
Chcę prosić waszą cesarską
mość o wydanie mi zbiegów,
jeśli przybędą do Qin z prośbą o pomoc.
Cesarz
wstał i przeciął komnatę spokojnym krokiem, gładząc wąs. Jego
piękne jedwabne szaty zaszeleściły
cicho. Znów przygładził
wypielęgnowany wąsik i bródkę.
— Rozważę twą prośbę,
drogi zięciu. A teraz możesz odejść.
— Dziękuję za posłuchanie,
wasza wysokość — Florian skłonił się nisko i opuścił
komnatę.
Cesarz
zrobił kilka kroków w stronę rzeźbionego biurka, ślubnego
prezentu od ojca Floriana. Zastanawiał się nad prośbą zięcia.
Była nie do zaakceptowania. Fabio wraz z ciałem szambelana przybył
ponad godzinę temu do pałacu, prosząc o pomoc. Opowiedział co
naprawdę zdarzyło się w siedzibie ojca, jak zostali zaatakowani
przez najemników Gonzagi i Floriana. Jak
zginął szambelan, najwierniejszy sługa cesarza Volturii. Łzy
młodego cesarza były świadectwem lepszym, niż słowa cesarskiego
zięcia. Xian-dao zawezwał swego siostrzeńca, Feng- wu. Młody
mężczyzna był opiekunem drugiego uratowanego z krwawego rytuału
chłopca, brata krwi Fabia. Mino, iż chłopiec miał rysy typowe dla
mieszkańców północy, Feng-wu pokochał go jak własnego syna i
przez jedenaście lat tak właśnie wychowywał. Chłopak wyrósł,
zmężniał i nabrał pewności siebie w cesarskiej rodzinie. Kiedy
osiągnął wiek dwunastu lat, nauczono go przywoływać smoka. Była
to tradycja cesarstwa Qin. Kiedy na dłoniach chłopca pokazywały
się żyły, każde dziecko płci męskiej, pochodzące z wysokiego
rodu, miało w obowiązku wezwać smoka i zaprzyjaźnić się z nim.
Od tysięcy lat chłopcy z kraju Qin wzywali smoki różnej maści i
stanu, ale jeszcze żadnemu nie udało się oswoić cesarskiej
bestii. Legendarny Dai-fung przybywał, oceniał wzywającego i
odlatywał, głośnym rykiem wyrażając swe niezadowolenie z
wzywającego. Smoki,
stworzenia wybitnie inteligentne, miały swoje własne legendy i
poszukiwały jedynego, wybrańca, któremu mogą być powolne. A
cesarz Qin, jako strażnik i najwierniejszy wyznawca smoczych legend,
był przekonany o słuszności ich wyborów. To smoki wybierały
swych jeźdźców, nie odwrotnie.
Cesarz spojrzał na swego
sługę, odpowiednik szambelana na dworze cesarza Volturii.
—
Tie-mun,
sprowadź Fabia. I mojego siostrzeńca. Nadszedł czas konfrontacji
dwójki młodych ludzi, braci krwi.
##
—
Kim
jesteś? — Fabio cofnął się pod ścianę
komnaty, którą wyznaczył mu cesarz Qin. Chłopak który wszedł do
środka był blady, szczupły i nieco wyższy od niego. Wyglądał na
typowego mieszkańca północy, jego krajana. Miał jasne włosy,
bladą skórę i błękitne, jasne oczy. Jego strój kontrastował z
fizjonomią, jak deszcz z pogodnym niebem.
—
Nazywam
się Tyen-shin, podobno jesteśmy braćmi — odparł przybysz. —
Obaj mamy to — dotknął blizny na szyi. Fabio odruchowo zrobił to
samo.
— Jesteś tym drugim
uratowanym — powiedział. Opuszki jego palców na ślepo znalazły
bliznę. — Brat krwi.
Blondyn zagryzł wargi. Był
wzruszony, ale też niepewny.
—
Ja…
cieszę się, że cię w końcu spotkałem.
—
Jestem
Fabio — powiedział młody cesarz i skłonił się przed
przybyszem. Od razu zwrócił
uwagę na przenikliwe spojrzenie chłopaka. Nastolatek był piękny.
Ale też inteligentny, co zdradzał jego wzrok.
— Jesteśmy z innych krajów,
ty pochodzisz stąd, a ja z twojego cesarstwa — powiedział Tien.
— Tyś jest mistrzem smoków, ujarzmiłeś Dai-funga.
—
Nie!
— ostro odparł Fabio. — Nie ujarzmiłem go, zaprzyjaźniłem się
z nim. Smoki nie są naszymi narzędziami ani sługami. Są starsze
od nas, zasługują na szacunek. To my, mimo cesarskiego stanu,
powinniśmy się im kłaniać. Były tu na długo przed nami. Tysiące
lat przed nami.
— Ja… — bąknął
błękitnooki. Nie znalazł dalszych słów. Fabio uśmiechnął się.
Poczuł wyższość nad tym wyrośniętym chłopakiem. Brat, nie
brat, ale wie mniej od niego.
— One nas wybierają, nie my
je. Są potężniejsze od każdego cesarza na tym świecie. Gdyby
jeden z nich chciał zniszczyć jakieś cesarstwo, zrobiłby to bez
trudu, bez najmniejszego wysiłku. Ich potęga jest… niezmierzona.
—
Ja…
nie wiedziałem… — odparł blondyn i spuścił głowę. —
Feng-wu nie mówił mi tego
wszystkiego. Uczył mnie, że kto jest silny, ten będzie rządził
smokami.
— Nimi się nie rządzi, to
one są potężne — zawyrokował Fabio. — Bracie.
Tyen-shin uśmiechnął się
nieśmiało, pokazując ładne, równe białe zęby.
— Mam brata — powiedział
cicho. — Cudowne uczucie wiedzieć, że ma się brata. Nie
wiedziałem o tobie do wczoraj, kiedy Feng-wu, siostrzeniec cesarza
opowiedział mi historię naszego uratowania. Obaj mamy to —
dotknął blizny na lewej stronie szyi, na tętnicy.
Jasne oczy Tyena zwarły się z
czarnymi Fabia. Obaj poczuli pocenie się dłoni.
— Czy mogę uściskać brata?
— zapytał blondyn, robiąc drobny kroczek w stronę Azjaty. Fabio
pokiwał głową. Tyen-shin podszedł do niego i objął delikatnie.
Czarnowłosego przeszedł dreszcz, kiedy poczuł na szyi ciepły
oddech brata krwi.
— Bracie… — wyszeptał,
drżąc całym ciałem. Poczuł podniecenie, co go nie tylko
zaskoczyło, lecz również zawstydziło. Rumieniąc się,
wyswobodził się z objęć Tyena i odwrócił gwałtownie.
— Uczyniłem coś złego,
bracie? — zapytał blondyn.
— N-nie, po prostu się
wzruszyłem — skłamał Fabio odwróciwszy się do niego, ciesząc
się w duchu, że luźne szaty ukrywają jego wzwód. Za to obcisłe
spodnie Tyena niczego nie ukrywały, on również podniecił się
odnalezionym bratem.
Fabio przełknął głośno
ślinę, widząc podłużną wypukłość w kroku Tyena. Odwrócił
wzrok, by nie zawstydzać chłopca, który również spłonął
rumieńcem i próbował dłońmi zamaskować swój problem.
— Chcesz poznać Dai-funga? —
zapytał Fabio, by odwrócić myśli od reakcji organizmu. Blondyn
ochoczo pokiwał głową.
Opuścili komnatę i wyszli na
dziedziniec, gdzie spoczywało potężne cielsko Dai-funga.
Nice... Fajnie się zaczyna... Mam nadzieję iż będzie to pełne emocji i nieprawdopodobnych zdarzeń opowiadanie. :)
OdpowiedzUsuńDziękuję, postaram się by takie właśnie było.
UsuńYeeeey!!! Zaczyna się nowe opowiadanie pod którym będę mogła ci robić przypał w komentarzach XD
OdpowiedzUsuńTak sobie to przeczytałam i doszłam (hehehe) do wniosku, że wybranie ciebie na ulubionego autora nie było jednak takim złym pomysłem. Mój ty duńsko-japoński autorze XD
A co do samego rozdziału. Mega się czyta. Fajnie, że unikasz błędów, które robiłeś wcześniej. Nobody's perfect.
Ale mam do ciebie jedno ale. Przez ten rozdział zrobiłam się głodna. I teraz, przykro mi, ale wisisz mi frytki i sushi. I dużo warzyw. Szczególnie tych o wąskim, podłużnym kształcie ;)
No i zapraszam do siebie na wattpada bo chyba o mnie zapomniałeś (ale o sushi dla mnie nie zapominaj).
Lana 🍆
Ej, siostra, żadnych przypałów :P
UsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, bardzo interesujaco się zapowiada to opowiadanie... smoki uwielbiam takie opowiadania, liczę na niesamowitą przygodę...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie