Rozdział 1 - Fabio


Szambelan biegł przez ciemne korytarze pałacowe, niemal potykając się o poły długiej szaty. Cesarz wydał polecenie, a życzenie władcy równało się życzeniu bogów. Kreppe, mężczyzna w wieku więcej niż średnim, którego rodzina od trzech pokoleń służyła władcom Volturii, śpieszył wskroś mrocznej rezydencji po cesarskiego syna. Jako szambelan i najstarszy sługa Pana Skrzydlatego Cesarstwa, poważnie traktował swe obowiązki.
Istny demon z tego młodzika — mruczał pod nosem, wpadając na kręcone, strome schody, prowadzące na wieżę, w której mieściła się komnata młodego panicza. — Będę miał szczęście, jeśli nie skręcę sobie karku na tych schodach. Kto to widział, żeby syn cesarza zamieszkiwał wieżę, w której więziono skazańców.
Kilkakrotnie nieomal spadając ze stopni po przydepnięciu długiej szaty, dotarł do okutych stalą wrót komnaty księcia. Oparł się o chłodny kamień ściany i oddychał, uspokajając oddech. Sześćdziesiąt siedem lat na karku ciążyło mu teraz tak bardzo, jakby dźwigał ciężar całej cesarskiej fortecy wraz z wojskiem, końmi i smoczymi jeźdźcami.
Uspokoiwszy oddech i drżenie rąk, zapukał do książęcej komnaty. Głucha cisza była jedyną odpowiedzią. Rozejrzał się nerwowo po ciemnym korytarzu. Nieopodal dostrzegł mroczną sylwetkę strażnika, trzymającego wartę pod pokojami cesarskiego syna.
Strażnik, czy młody panicz opuszczał komnatę? — zawołał, opanowując drżenie głosu na tyle, by brzmieć władczo i dostojnie.
Nie, czcigodny panie Kreppe, książę jest w środku — odparł gwardzista. — Posłał po strawę i po posiłku poszedł spać.
Kreppe kiwnął głową, nie obdarzywszy strażnika nawet słowem podziękowania. Żołnierski motłoch musi znać swe miejsce w szeregu.
Pchnął drzwi, które okazały się nie zamknięte. Wewnątrz komnaty panował półmrok, rozświetlany jedynie olejową lampką na stole. Szambelan przekroczył próg i wszedł w głąb izby.
Młody paniczu? — zawołał półgłosem. Syn cesarza nie był tyranem i zwykle odnosił się do służby oraz pozostałych podwładnych ojca z szacunkiem, lecz dla zachowania poddańczej uległości Kreppe wolał nie zbudzić go nagłym wtargnięciem. Nigdy nie wiadomo, co takiemu młodzikowi strzeli do głowy. Chłopak się zlęknie i jutro głowa szambelana ozdobi słup kaźni na centralnym placu stolicy.
Mężczyzna postąpił kilka kroków w stronę łoża księcia, cicho jak kot z bawełnianymi poduszkami, przywiązanymi do łapek. Podniósł ze stołu lampkę i oświetlił ogromne posłanie.
Chłopiec leżał w pozwijanej atłasowej pościeli, która zdawała się być jedynie o ton jaśniejsza od jego bladej skóry. Jego naga pierś unosiła się w rytm spokojnego oddechu. Lampka oliwna zamigotała, rozbłyskając na chwilę jaśniejszym blaskiem. Kreppe z zaskoczeniem zauważył, że nie tylko pierś księcia jest naga. Cały był nagi. Nagi i odkryty, a tego oczy sługi nie powinny oglądać. Odwrócił się i odstawił lampkę na stół. Wrócił do łoża tyłem, aby nie widzieć nagości młodzieńca i zapukał w słupek podtrzymujący baldachim.
Młody paniczu, ojciec wzywa.
Za jego plecami rozległo się głośne ziewnięcie i szum pościeli.
To ty, szambelanie? — zapytał zaspany chłopięcy głos.
Tak paniczu. Twój ojciec chce z tobą rozmawiać.
Co z nim?
Myślę, że on… umiera, wasza miłość.
Bogowie, już pędzę. Poczekaj na korytarzu, jeno się odzieję.
Jako rozkażesz, młody paniczu — odparł Kreppe i wyszedł z komnaty, zamykając wrota. Syn władcy nie kazał na siebie długo czekać, wypadł z izby w rozchełstanej koszuli, krótkich spodenkach szermierczych i niezawiązanych ciżmach. Jego czarne, kręcone włosy, tak niepodobne do włosów ojca, powiewały, gdy biegł korytarzem, wyprzedzając szambelana. Wpadł do komnaty cesarza, odtrącając zgromadzonych wokół łoża medyków i szamanów. Kreppe wszedł za nim i stanął w progu, widząc wzruszającą scenę: drobny, szczupły chłopiec padł na kolana przy łożu śmierci ojca i ucałował jego bladą, niemal szkieletową dłoń.
Ojcze mój… — załkał książę. — Nie opuszczaj mnie.
Chłopcze… — słaby, ledwie słyszalny głos cesarza doleciał do uszu Kreppego. — Nadszedł czas, byś poznał prawdę… Niech medycy wyjdą.
Szambelan gestem nakazał lekarzom i szamanom opuszczenie cesarskiej komnaty i sam również skierował się do drzwi.
Kreppe, ty zostań, przyjacielu… — wystękał władca. — Zbliż się, albowiem ty jeden poza mną znasz prawdę i będziesz mógł ją przekazać memu następcy, jeśli ja nie zdążę.
Stary szambelan podszedł do łoża śmierci cesarza. Jego pan wyglądał strasznie. Niedawny niepokonany władca Skrzydlatego Cesarstwa pokryty był pęcherzami, podobnymi do powstających w rezultacie poparzenia. Oczy, zapadnięte, otoczone ciemnymi obwódkami oczodołów, błyszczały jak w gorączce. Spieczone usta. Skóra blada i cienka, szorstka jak pergamin.
Stary sługa padł na kolana i zapłakał, dotykając dłoni cesarza.
Panie mój…
Stary przyjacielu, zostań z nami. Wyznam synowi prawdę, a jeśli śmierć zabierze mnie przed końcem opowieści, ty dokończ. Nikomu z podwładnych nie ufam bardziej, niż tobie — głos władcy słabł z minuty na minutę.
Jako rozkażesz, mój panie.
Czas rozkazywania dla mnie już minął, teraz proszę cię jak przyjaciela. Pomóż memu synowi przetrwać. Pomóż mu odnaleźć brata krwi i utrzymać cesarstwo w jedności.
Tak się stanie, wasza cesarska mość.
Oczy umierającego skierowały się na syna.
Mój synu, jak wiesz, masz dwóch starszych braci, krnąbrnych i dzikich jak szakale. Gonzaga, twój najstarszy brat jest porywczy i niezdyscyplinowany, pobił stajennego, kiedy ten przyprowadził mu konia z siodłem w nieodpowiednim kolorze. Florian nie jest lepszy. O mały włos przez niego nie wybuchł konflikt z cesarstwem Qin, kiedy w noc poślubną z córką cesarza Xian-dao poszedł pić i zabawiać się z dziewkami w slumsach ich stolicy. Poza tym zawsze walczyli między sobą, ich rywalizacja sięgała granic absurdu. Jak traktowali ciebie, nie muszę mówić, sam wiesz najlepiej. Ale nie znasz powodu ich zachowania względem ciebie.
Cesarz zamilkł na chwilę, by złapać oddech. Jego twarz pobladła.
Jaki to powód, ojcze? — zapytał chłopiec.
Zanim wyjawię ci prawdę, musisz wiedzieć, że z waszej trójki ciebie kochałem najbardziej. To ty, mimo że najmłodszy, miałeś przejąć po mnie tron i władać cesarstwem. Ale prawda jest taka, że nie jestem twym prawdziwym ojcem.
Czyż to prawda? — książę spojrzał na szambelana. Ten tylko skinął głową i gestem wskazał władcę, który podjął opowieść.
Było to niemal jedenaście lat temu. Jechaliśmy całym orszakiem, w towarzystwie siostrzeńca cesarza Xian-dao do Qin na ślub Floriana, lecz w połowie drogi, w środku dzikiej puszczy zastała nas gwałtowna burza. Gromy waliły z nieba, kładąc pokotem całe połacie lasu. Nie była to zwykła burza, lecz burza wywołana potężną magią. Szukając schronienia trafiliśmy do świątyni w środku dżungli, już na terytorium Qin. Szczęśliwie dla niektórych, trafiliśmy w sam środek rytuału ofiarnego, podczas którego mroczne kapłanki miały złożyć w ofierze dwóch małych chłopców. Krew dzieci miała się zmieszać, następnie miały zostać żywcem poćwiartowane i spalone w ogniu ofiarnym świetlistego kamienia. Przerwaliśmy ten nikczemny rytuał, rozpędziliśmy krwiożercze kapłanki i uratowaliśmy dzieci. W ich szyjach zrobiono małe nacięcia, aby tętnicza krew powoli z nich uchodziła wraz z życiem. Dotknij swej szyi, synu.
Młody panicz dotknął lewej strony szyi, gdzie pulsowała gruba tętnica szyjna. Wymacał niewielką bliznę. Ileż to razy zastanawiał się, skąd się wzięła.
Czy… jestem jednym z tych ocalonych dzieci?
Tak, mój synu. Ja zabrałem ciebie, drugiego chłopca wziął siostrzeniec cesarza Qin. Obu was łączy potężna magia, która sprowadziła nas do tej świątyni, by ocalić wam życie. Łączy was też zmieszana podczas ceremonii ofiarnej krew. Nie jesteście spokrewnieni dzięki wspólnym rodzicom, lecz magiczne więzy krwi bywają silniejsze od więzów rodzinnych — głos władcy słabł coraz bardziej. — Odnajdź swego brata krwi, strzeż się mych rodzonych synów. Będą próbowali cię zabić. Będziesz uciekinierem, banitą we własnym kraju. Kreppe pomoże ci…
Nagle cesarz zamilkł, jego oczy zapadły się w głąb czaszki. Szczęka opadła na pierś. Ostatni oddech opuścił płuca.
Ojcze!
Młody paniczu… wasza cesarska mość — poprawił się szambelan. — Twój ojciec zmarł, niech bogowie przyjmą jego ducha.
Chłopiec zawył z rozpaczy, szarpiąc martwą, bezwładną rękę zmarłego ojca, który nie był jego ojcem. Kreppe położył dłoń na ramieniu młodzieńca.
Chodźmy, wasza cesarska mość. Szpiedzy twych braci zapewne już wyruszyli z wieścią o śmierci starego władcy. Nie dalej jak za tydzień przybędą ze swymi zbrojnymi, by upomnieć się o tron. Nie będziesz tu bezpieczny. Nawet teraz nie jesteś, pewnie i w fortecy są ich skrytobójcy. Ruszajmy.
Młody następca cesarskiego tronu puścił stygnącą dłoń cesarza i podniósł się na nogi. Zapłakany, chudy trzynastolatek, rozdarty rozpaczą, złapał się rękawa szaty starego szambelana i pozwolił się wyprowadzić z komnaty.
Na łożu pozostał jedynie martwy były Pan Skrzydlatego Cesarstwa. Nikt nie wiedział, że wygląd jego zwłok wskazywał na śmierć wskutek zaawansowanej choroby popromiennej.

##

Zanim szambelan i zapłakany młody cesarz pokonali długi korytarz i dotarli do schodów, na niższej kondygnacji rozległy się odgłosy walki, szczęk oręża i krzyki.
Demoni… — zaklął Kreppe, zatrzymując się przed schodami. — To skrytobójcy. Nie przejdziemy tędy.
Chłopak, trzymający kurczowo rękaw jego szaty, wychylił się lekko zza balustrady. To co ujrzał wprawiło go w przerażenie. Na granitowej posadzce niższego piętra leżały niemal poćwiartowane zwłoki jednego z gwardzistów ojca. Krew pokrywała niemal całą podłogę.
Młody cesarz cofnął się, przerażony. Nagle całkiem przytomnie i bez lęku spojrzał na starego człowieka i powiedział:
Musimy iść do wieży, do mojej komnaty. To nasz jedyny ratunek.
To samobójstwo, młody paniczu! — zaprotestował Kreppe. — Jeśli nas tam dopadną, będziemy zgubieni, bez drogi ucieczki!
Zaufaj mi, panie Kreppe, nie ma innej drogi. Uratuję nas.
Jak?!
O nic nie pytaj, pędźmy! — chłopak złapał go za rękaw i nie zważając na protesty, pociągnął do drugich schodów. Po długiej wspinaczce krętymi schodami wieży szambelan był bliski omdlenia. Padłby pewnie, gdyby nie świadomość bliskiej śmierci i młody cesarz, szarpiący go za rękaw szaty. Prawie bez tchu dał się zaciągnąć do książęcej komnaty. Oparł się o stół, na którym wciąż paliła się oliwna lampka. Chłopiec zostawił go przy stole i pobiegł do loża. Schylił się i wyciągnął spod niego okuty mosiężnymi klamrami kuferek. Właściwie była to wąska szkatułka długości łokcia. Młody cesarz otworzył ją i sięgnął do wnętrza. Wyjął z niej owinięty w sukno, podłużny przedmiot. Rozwinął materiał i odsłonił pięknie zdobiony metalowymi okuciami róg.
To nasz ratunek! — zawołał triumfalnie. W tej chwili ktoś zaczął się dobijać do wrót komnaty, tłukąc w nie czymś twardym, prawdopodobnie rękojeścią miecza. Dołączyło więcej tłukących. Drzwi zaczęły trzeszczeć, spomiędzy kamiennych brył, w których zamocowano ankry zawiasów posypała się zaprawa.
Biada nam! — zawołał płaczliwie szambelan. Książę nie stracił zimnej krwi, przyłożył róg do warg i zadął. Nie rozległ się żaden dźwięk. Kreppe z przerażeniem patrzył, jak górny zawias ciężkich drzwi wyskakuje spomiędzy kamieni, wyrywając jeden z nich w kurzawie pękającej zaprawy.
Lampa! — krzyknął z tyłu chłopiec. — Rzuć lampą w drzwi!
Mężczyzna oprzytomniał i posłuchał, złapał oliwną lampę i rzucił ją w stronę szpary, jaka utworzyła się między drewnem drzwi a futryną. Gliniana skorupa pękła, rozpryskując oliwę dookoła. Buchnął płomień. Całe wrota, część muru i skrytobójcę stojącego najbliżej wejścia pochłonął żar płonącej oliwy. Widząc to, książę ponownie zadął w róg. Znów nie rozbrzmiał śpiew rogu, nawet nie było słychać świstu powietrza. Za to za kratami okiem rozległ się potężny, wibrujący ryk, od którego pękło kilka szyb.
Szambelanie, musimy wyjść na krużganek wieży!
Starzec otrząsnął się i oderwał od widoku płonących drzwi. Chłopiec już otwierał żelazną klapę w suficie, prowadzącą na koronę wieży. Z całej siły szarpał opuszczającą drabinkę linę, która ze zgrzytem wysunęła się z klapy i stuknęła o kamienną posadzkę. Wszedł na pierwszy stopień i zawołał Kreppego.
Szambelan z trudem podskoczył do drabinki, lamentując:
To szaleństwo, mój panie! Zginiemy tam! Jak uciekniemy ze szczytu wieży?! Skoczymy w przepaść? Odlecimy?
Właśnie, odlecimy — odparł młodzieniec podając mu rękę, gdy stał już na górze. — Odlecimy, panie Kreppe!
Zawtórował mu zasłyszany wcześniej ryk, tym razem jeszcze potężniejszy. Silny podmuch owiał im twarze.
Witaj, Dai-fung — chłopiec powiedział do ciemnego, ogromnego kształtu, który przysiadł na krużganku. Kreppe spojrzał w jego kierunku i zamarł. Na tle ciemnego nieba majaczyła jeszcze ciemniejsza, monstrualna sylwetka z jarzącymi się żółto ślepiami.
Bogowie… — westchnął stary szambelan — … to smok! Ogromny smok.
To Dai-fung, ojciec wszystkich smoków w naszym cesarstwie — objaśnił młody władca. — Moja największa tajemnica. Przywołałem go we śnie, a on przybył i pokazał mi lot w chmurach. Jest najpotężniejszym ze smoków. To mój smoczy brat.
Starzec pokłonił się dwornie i powiedział:
Witaj, Dai-fungu, władco smoków. Zaszczyt to dla mnie…
NIE JESTEM WŁADCĄ SMOKÓW, JENO ICH OPIEKUNEM — w głowach księcia i szambelana rozległ się potężny, dudniący głos. Smok nawet nie otworzył paszczy. — DLA MNIE RÓWNIEŻ ZASZCZYTEM POZNAĆ SZAMBELANA KREPPE. WIELE SŁYSZAŁEM O TOBIE OD FABIA.
Dai-fung, pomóż nam — poprosił młody cesarz. — Mój ojciec zmarł, bracia dybią na moje życie. Skrytobójcy nas ścigają.
ZATEM SIADAJCIE NA MYM GRZBIECIE, POLECIMY.
Młodzieniec ochoczo wspiął się na krużganek, następnie na smoczą łapę i po niej wdrapał się na grzbiet ogromnej bestii. Kreppe nie był tak sprawny, z trudem wgramolił się na murek i spoglądając ze strachem w przepaść poniżej, przywarł kurczowo do łapy smoka.
Z otwartego włazu rozległ się huk wywalanych drzwi i krzyki zabójców, którzy wtargnęli do komnaty. Następnie skrzypienie drabinki, po której ktoś pośpiesznie się wspinał.
DORADZAM POŚPIECH, PANIE KREPPE.
Szambelanie, szybko! — zawołał chłopak, wyciągając do niego rękę. Staruszek sięgnął po nią w chwili, kiedy na szczyt wieży wypadł pierwszy skrytobójca, ogromny zbir w czarnej zbroi z jeszcze większym mieczem w łapie. Na jego widok Kreppe poderwał się w górę po smoczym ciele, wdrapując się nerwowo. Szczupłe ramię chłopca pomagało mu jak mogło. Już niemal siedział na grzbiecie bestii, kiedy na szczyt wieży wpadło jeszcze czterech zdrajców. Jeden miał łuk. Wprawnym ruchem zdjął go z ramienia i wyciągnął strzałę z kołczanu. Wymierzył. Smok poderwał się do lotu, jednak spóźnił się o sekundę. Rozległ się świst, szambelan poczuł silny ból w łopatce i piersi. Długa, prawie trzystopowa strzała przeszyła go na wylot, wbijając się w plecy aż po brzechwę. Spojrzał w dół, na wystający z piersi karbowany, mosiężny grot. Jęknął cicho i chwycił się kurczowo chropowatego cielska Dai-funga. Książę krzyknął na widok sterczącej z pleców starca brzechwy strzały.
Nie, panie Kreppe! Nie umieraj!
Pęd powietrza zagłuszył dalsze słowa chłopca. Smok machnął potężnymi skórzastymi skrzydłami, zatoczył łuk i zawrócił w stronę wieży. Szybował niczym demon zemsty, prosto na stojących na jej szczycie zabójców. W jego kierunku poleciało kilka strzał, lecz odbiły się bezsilnie od twardej skóry. Monstrualna bestia zaryczała, jej cielsko zawibrowało pod wpływem ryku.
Byli już tak blisko wieży, że młody cesarz, Fabio mógł ujrzeć przerażenie w oczach czwórki zdrajców. Smok zionął na nich błękitnym płomieniem. Wrzasnęli krótko i zamilkli, ginąc w jednej sekundzie w żarze płonącego oddechu Dai-funga. Bezlitosny płomień wtargnął do wnętrza książęcej komnaty przez otwarty właz, powodując więcej krótkich okrzyków ginących ludzi, którzy wdarli się do środka by pojmać cesarskiego syna.
FABIO, SZAMBELANIE — usłyszeli myśli smoka. — DOKONAŁA SIĘ POMSTA NA ZDRAJCACH. ALE TO JESZCZE NIE KONIEC. ZNAJDZIEMY TWYCH BRACI.
Musimy gdzieś wylądować i pomóc szambelanowi, jest ranny — odparł chłopiec.
ZNAM DOSKONAŁE SCHRONIENIE. POLECIMY TAM NATYCHMIAST.
Pęd powietrza wzmógł się, kiedy smok przyśpieszył. Ziemia pod nimi przemykała błyskawicznie. Kreppe oddychał ciężko, zaczął tracić przytomność. Fabio podtrzymywał go, by nie osunął się ze smoczego grzbietu.
Lecieli w stronę monumentalnych gór, gdzie smoki maja swe gniazda.

##

Kreppe uchylił powieki i ujrzał twarz młodego cesarza, pochylającą się nad nim w trosce. Drobne dłonie księcia trzymały oderwany, zmoczony rękaw koszuli i omywały nim rozpalone czoło rannego.
Mój panie… — wystękał starzec i próbował wstać. Ostry rozbłysk bólu w klatce piersiowej powalił do z powrotem na ziemię.
Panie Kreppe, proszę nie wstawać — chłopiec położył mu rękę na piersi. — Wyjąłem strzałę, lecz masz przebite płuco. Nie możesz się ruszać.
Gdzie jesteśmy? — zapytał szambelan, widząc nad głową kamienne sklepienie, rozświetlone blaskiem pochodni.
W jaskini Dai-funga — odparł Fabio. — Jesteśmy tu bezpieczni, smok nas ochroni.
Panie mój, umieram… — jęknął starzec. — Muszę opowiedzieć ci wszystko co wiem, zanim wyzionę ducha. Muszę się śpieszyć…
Panie Kreppe, nie możesz umrzeć — załkał chłopiec.
Mój czas jest policzony. Lepiej wezwać smoka, niech zna całą historię.
Fabio pobiegł do wyjścia groty i po chwili wrócił. Za nim kroczyła ogromna bestia o ciemnoszarym cielsku. Jego ogromną, ponad trzydziestostopową głowę zdobiły ostre kolce i narośla. Z zamkniętej paszczy wystawały długie na kilka cali kły. Pazury długości łokcia skrobały po kamienistym dnie jaskini, krzesząc iskry. W głowach ludzi rozległ się jego telepatyczny głos:
OPOWIADAJ PAN, PANIE KREPPE. JEŚLI MAM CHRONIĆ FABIA, MUSZĘ ZNAĆ CAŁĄ PRAWDĘ.
Szambelan przełknął ślinę, widząc monstrualnego gada. Mimo osłabienia bestia robiła na nim ogromne wrażenie.
Nasz cesarz jedenaście lat temu uratował dwóch małych chłopców — zaczął. — Mieli zostać złożeni w ofierze na ołtarzu Ognistego Kamienia. Ich krew zmieszała się, po czym mieli być poćwiartowani i oddani Kamieniowi. Nie znam szczegółów tego kultu, lecz z krzyków kapłanek pamiętam, iż Kamień miał spopielić ich ciała. Nie wiem czemu miały służyć owe rytuały, ale kapłanki broniły świątyni jak dzikie bestie. Zwłaszcza ochraniały ołtarz, na którym spoczywał Ognisty Kamień.
Czym jest ten kamień? — spytał Fabio.
Nie wiem czym jest, lecz wyglądał przerażająco. Świecił własnym blaskiem, zielonkawym, lecz zarówno niebieskim. Wydzielał ciepło. Przeraził nas wszystkich, nawet siostrzeńca władcy Qin. Nasz pan i siostrzeniec cesarza Xian-dao zabili kilka kapłanek, które gorliwie i z poświęceniem życia broniły dostępu do chłopców i magicznego głazu. Reszta uciekła, porzucając chłopców i świątynię. Fabio był jednym z tych dzieci. Drugiego zabrał siostrzeniec cesarza Qin. Obaj pochodzili z kraju Qin, co można było poznać po rysach ich twarzy.
Więc… dlatego tak wyglądam… — Chłopak dotknął swej twarzy, która miała ewidentnie cechy orientalne, skośne, czarne oczy i wydatne kości policzkowe.
W istocie, paniczu. Proszę o wybaczenie, wasza wysokość — poprawił się natychmiast szambelan.
Dajmy pokój dworskiej etykiecie i tytułom — zirytował się młody cesarz. — Powiedz o tym drugim chłopcu. Dlaczego muszę go odnaleźć?
Szambelan zakaszlał i podjął opowieść:
Ludzie cesarskiego siostrzeńca, mieniącego się Xian-feng, dopadli jedną z kapłanek i poddali ją przesłuchaniu. Nie chcę nawet znać ich metod, lecz bez wątpienia była torturowana. Wyznała wtedy, że dzięki rytuałowi zmieszania krwi łączy was potężna magiczna więź. Nie są to więzy pokrewieństwa, gdyż nie pochodzicie z tych samych rodziców, lecz coś znacznie potężniejszego. Magiczna więź i przeznaczenie. Kapłanka zeznała na torturach, że istnieje jakaś przepowiednia dotycząca waszej dwójki. Niestety, nie powiedziała nic więcej, była tak zdeterminowana, by dochować tajemnicy, że odgryzła sobie język, zanim cesarscy oprawcy zdołali to z niej wyciągnąć. Wiemy jednak, że wspólnie z twym bratem krwi jesteście przeznaczeni do tronu. Nie wiadomo o które cesarstwo chodzi, tylko tyle wyjawiła wiedźma,odgryzła sobie język i cesarski siostrzeniec rozkazał ją stracić. Dlatego musisz odszukać tego chłopca. Prawdopodobnie wciąż znajduje się w Qin, pod opieką Xian-fenga, siostrzeńca cesarza… Xian-dao. Musisz… odnaleźć… — głos starego człowieka zaczął słabnąć. Oczy zezowały, oddech nagle ustał.
Panie Kreppe!
NIE ŻYJE, WASZA CESARSKA MOŚĆ — w głowie chłopca zadudnił głos smoka. — POMŚCIMY JEGO ŚMIERĆ.
Tak — wycedził przez zęby młody cesarz, powstrzymując łzy. — Dopadniemy zdrajców, moich okrutnych braci. Ale najpierw musimy odnaleźć tego chłopca, mojego brata krwi.
ZATEM LEĆMY DO QIN, WASZA CESARSKA MOŚĆ.
Dai-fungu, nie tytułuj mnie tak, dla ciebie zawsze będę Fabio. Tyś jest dostojniejszy ode mnie i każdego człowieka na tym świecie. To ja powinienem padać przed tobą na kolana.
Smok mruknął, nie w myśli chłopca, lecz potężną gardzielą. Przywarował do ziemi.
LEĆMY, FABIO.

##

Cheh hsia!* — odpowiednik szambelana na dworze cesarza Qin wbiegł do komnaty władcy, zginając się niemal wpół. Cesarz oderwał się od czytania kronik dynastii i zgromił urzędnika spojrzeniem czarnych, skośnych oczu.
O co chodzi, Weng? Czemuż to przerywasz mi lekturę?
Cheh hsia… — wydyszał mężczyzna — …twój zięć domaga się posłuchania.
Czego chce?
Nie chciał powiedzieć, chce to zdradzić dopiero waszej wysokości.
No cóż, niech we…
Cesarz nie dokończył, drzwi komnaty otwarły się energicznie i stanął w nich Florian, zięć władcy Qin i syn cesarza Skrzydlatego Cesarstwa. Jego nalana, czerwona twarz wyrażała gniew.
Czy cesarski zięć i syn pana zaprzyjaźnionego państwa musi prosić o audiencję swego teścia? — fuknął z oburzeniem. Cesarz Xian-dao uniósł brwi, dziwiąc się impertynencji zięcia. Spokojnie, z pełnym opanowaniem wsunął pomiędzy stronice kroniki piękną, jedwabną zakładkę i zamknął księgę, po czym zmierzył zięcia lodowatym spojrzeniem.
Kochany zięciu — odparł uprzejmie, aczkolwiek z rezerwą. — Choćbyś był moim rodzonym synem, zawsze stoisz w hierarchii władzy niżej od cesarza. Nie wiem, jakie obyczaje panują w kraju twego ojca, ale tu, w Qin, nawet żony cesarskie muszą chylić głowy przed władcą. A zięć stoi znacznie poniżej od moich żon. Pamiętaj o tym, drogi Florianie. Inaczej, bez względu na koligacje z moją dynastią, przyjaźń z twym ojcem i małżeństwo z moją córką, następną impertynencję przypłacisz głową.
Florian zbladł i głośno przełknął ślinę. Po czym zgiął się w pół i rzekł:
Proszę o wybaczenie, wasza cesarska mość.
Wybaczam, mój drogi zięciu — łaskawie oznajmił Xian-dao. — Z czym do mnie przychodzisz?
Dowiedziałem się, iż zmarł mój ojciec — odparł Florian, prostując się. — W twierdzy doszło do zamieszek, prawdopodobnie wywołanych przez Fabia, tego przybłędę. Nie znam szczegółów, lecz z relacji ludzi mego starszego brata, Gonzagi, istnieje podejrzenie, że to właśnie ten znajda przyczynił się do śmierci naszego ojca. Zapewne chciał przejąć tron, lecz Gonzaga miał wśród gwardzistów ojca swoich ludzi, którzy uniemożliwili gówniarzowi pucz i przejęcie władzy. Został przegnany z zamku wraz z szambelanem, który również okazał się zdrajcą. Być może przybędą tu, by prosić o azyl i pomoc. Kategorycznie żądam, aby odprawić ich z kwitkiem. A najlepiej wydać w ręce moich ludzi, by ponieśli zasłużoną karę!
Florian znów zapomniał, że stoi przed obliczem bezwzględnego cesarza i podniósł głos. Xian-dao uniósł brew, lecz zachował kamienną twarz. Przygładził wypielęgnowany wąsik i bródkę i odparł spokojnie:
Drogi zięciu, rzucanie żądań cesarzowi może skutkować utratą pewnych istotnych części ciała, z których kończyny są mniej brane pod uwagę. Za to głowa, och tak, głowa jest najczęściej usuwanym organem. Radzę spuścić z tonu, jeśli nie chcesz być jej pozbawiony.
Cesarski zięć nabrał w płuca powietrza, kiedy zdał sobie sprawę, jakiego afrontu się dopuścił.
Błagam o wybaczenie, mój panie, lecz wzburzenie wydarzeniami, które rozegrały się w moim kraju i smutek po śmierci ojca odbierają mi zdolność zachowania etykiety — powiedział, przyklękając na jednym kolanie i kornie chyląc głowę. — Chcę prosić waszą cesarską mość o wydanie mi zbiegów, jeśli przybędą do Qin z prośbą o pomoc.
Cesarz wstał i przeciął komnatę spokojnym krokiem, gładząc wąs. Jego piękne jedwabne szaty zaszeleściły cicho. Znów przygładził wypielęgnowany wąsik i bródkę.
Rozważę twą prośbę, drogi zięciu. A teraz możesz odejść.
Dziękuję za posłuchanie, wasza wysokość — Florian skłonił się nisko i opuścił komnatę.
Cesarz zrobił kilka kroków w stronę rzeźbionego biurka, ślubnego prezentu od ojca Floriana. Zastanawiał się nad prośbą zięcia. Była nie do zaakceptowania. Fabio wraz z ciałem szambelana przybył ponad godzinę temu do pałacu, prosząc o pomoc. Opowiedział co naprawdę zdarzyło się w siedzibie ojca, jak zostali zaatakowani przez najemników Gonzagi i Floriana. Jak zginął szambelan, najwierniejszy sługa cesarza Volturii. Łzy młodego cesarza były świadectwem lepszym, niż słowa cesarskiego zięcia. Xian-dao zawezwał swego siostrzeńca, Feng- wu. Młody mężczyzna był opiekunem drugiego uratowanego z krwawego rytuału chłopca, brata krwi Fabia. Mino, iż chłopiec miał rysy typowe dla mieszkańców północy, Feng-wu pokochał go jak własnego syna i przez jedenaście lat tak właśnie wychowywał. Chłopak wyrósł, zmężniał i nabrał pewności siebie w cesarskiej rodzinie. Kiedy osiągnął wiek dwunastu lat, nauczono go przywoływać smoka. Była to tradycja cesarstwa Qin. Kiedy na dłoniach chłopca pokazywały się żyły, każde dziecko płci męskiej, pochodzące z wysokiego rodu, miało w obowiązku wezwać smoka i zaprzyjaźnić się z nim. Od tysięcy lat chłopcy z kraju Qin wzywali smoki różnej maści i stanu, ale jeszcze żadnemu nie udało się oswoić cesarskiej bestii. Legendarny Dai-fung przybywał, oceniał wzywającego i odlatywał, głośnym rykiem wyrażając swe niezadowolenie z wzywającego. Smoki, stworzenia wybitnie inteligentne, miały swoje własne legendy i poszukiwały jedynego, wybrańca, któremu mogą być powolne. A cesarz Qin, jako strażnik i najwierniejszy wyznawca smoczych legend, był przekonany o słuszności ich wyborów. To smoki wybierały swych jeźdźców, nie odwrotnie.
Cesarz spojrzał na swego sługę, odpowiednik szambelana na dworze cesarza Volturii.
Tie-mun, sprowadź Fabia. I mojego siostrzeńca. Nadszedł czas konfrontacji dwójki młodych ludzi, braci krwi.

##

Kim jesteś? — Fabio cofnął się pod ścianę komnaty, którą wyznaczył mu cesarz Qin. Chłopak który wszedł do środka był blady, szczupły i nieco wyższy od niego. Wyglądał na typowego mieszkańca północy, jego krajana. Miał jasne włosy, bladą skórę i błękitne, jasne oczy. Jego strój kontrastował z fizjonomią, jak deszcz z pogodnym niebem.
Nazywam się Tyen-shin, podobno jesteśmy braćmi — odparł przybysz. — Obaj mamy to — dotknął blizny na szyi. Fabio odruchowo zrobił to samo.
Jesteś tym drugim uratowanym — powiedział. Opuszki jego palców na ślepo znalazły bliznę. — Brat krwi.
Blondyn zagryzł wargi. Był wzruszony, ale też niepewny.
Ja… cieszę się, że cię w końcu spotkałem.
Jestem Fabio — powiedział młody cesarz i skłonił się przed przybyszem. Od razu zwrócił uwagę na przenikliwe spojrzenie chłopaka. Nastolatek był piękny. Ale też inteligentny, co zdradzał jego wzrok.
Jesteśmy z innych krajów, ty pochodzisz stąd, a ja z twojego cesarstwa — powiedział Tien. — Tyś jest mistrzem smoków, ujarzmiłeś Dai-funga.
Nie! — ostro odparł Fabio. — Nie ujarzmiłem go, zaprzyjaźniłem się z nim. Smoki nie są naszymi narzędziami ani sługami. Są starsze od nas, zasługują na szacunek. To my, mimo cesarskiego stanu, powinniśmy się im kłaniać. Były tu na długo przed nami. Tysiące lat przed nami.
Ja… — bąknął błękitnooki. Nie znalazł dalszych słów. Fabio uśmiechnął się. Poczuł wyższość nad tym wyrośniętym chłopakiem. Brat, nie brat, ale wie mniej od niego.
One nas wybierają, nie my je. Są potężniejsze od każdego cesarza na tym świecie. Gdyby jeden z nich chciał zniszczyć jakieś cesarstwo, zrobiłby to bez trudu, bez najmniejszego wysiłku. Ich potęga jest… niezmierzona.
Ja… nie wiedziałem… — odparł blondyn i spuścił głowę. — Feng-wu nie mówił mi tego wszystkiego. Uczył mnie, że kto jest silny, ten będzie rządził smokami.
Nimi się nie rządzi, to one są potężne — zawyrokował Fabio. — Bracie.
Tyen-shin uśmiechnął się nieśmiało, pokazując ładne, równe białe zęby.
Mam brata — powiedział cicho. — Cudowne uczucie wiedzieć, że ma się brata. Nie wiedziałem o tobie do wczoraj, kiedy Feng-wu, siostrzeniec cesarza opowiedział mi historię naszego uratowania. Obaj mamy to — dotknął blizny na lewej stronie szyi, na tętnicy.
Jasne oczy Tyena zwarły się z czarnymi Fabia. Obaj poczuli pocenie się dłoni.
Czy mogę uściskać brata? — zapytał blondyn, robiąc drobny kroczek w stronę Azjaty. Fabio pokiwał głową. Tyen-shin podszedł do niego i objął delikatnie. Czarnowłosego przeszedł dreszcz, kiedy poczuł na szyi ciepły oddech brata krwi.
Bracie… — wyszeptał, drżąc całym ciałem. Poczuł podniecenie, co go nie tylko zaskoczyło, lecz również zawstydziło. Rumieniąc się, wyswobodził się z objęć Tyena i odwrócił gwałtownie.
Uczyniłem coś złego, bracie? — zapytał blondyn.
N-nie, po prostu się wzruszyłem — skłamał Fabio odwróciwszy się do niego, ciesząc się w duchu, że luźne szaty ukrywają jego wzwód. Za to obcisłe spodnie Tyena niczego nie ukrywały, on również podniecił się odnalezionym bratem.
Fabio przełknął głośno ślinę, widząc podłużną wypukłość w kroku Tyena. Odwrócił wzrok, by nie zawstydzać chłopca, który również spłonął rumieńcem i próbował dłońmi zamaskować swój problem.
Chcesz poznać Dai-funga? — zapytał Fabio, by odwrócić myśli od reakcji organizmu. Blondyn ochoczo pokiwał głową.


Opuścili komnatę i wyszli na dziedziniec, gdzie spoczywało potężne cielsko Dai-funga.

5 komentarzy:

  1. Nice... Fajnie się zaczyna... Mam nadzieję iż będzie to pełne emocji i nieprawdopodobnych zdarzeń opowiadanie. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, postaram się by takie właśnie było.

      Usuń
  2. Yeeeey!!! Zaczyna się nowe opowiadanie pod którym będę mogła ci robić przypał w komentarzach XD
    Tak sobie to przeczytałam i doszłam (hehehe) do wniosku, że wybranie ciebie na ulubionego autora nie było jednak takim złym pomysłem. Mój ty duńsko-japoński autorze XD
    A co do samego rozdziału. Mega się czyta. Fajnie, że unikasz błędów, które robiłeś wcześniej. Nobody's perfect.
    Ale mam do ciebie jedno ale. Przez ten rozdział zrobiłam się głodna. I teraz, przykro mi, ale wisisz mi frytki i sushi. I dużo warzyw. Szczególnie tych o wąskim, podłużnym kształcie ;)

    No i zapraszam do siebie na wattpada bo chyba o mnie zapomniałeś (ale o sushi dla mnie nie zapominaj).

    Lana 🍆

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    wspaniale, bardzo interesujaco się zapowiada to opowiadanie... smoki uwielbiam takie opowiadania, liczę na niesamowitą przygodę...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń

Prezentuję Wam nowe opowiadanie pod tytułem "Bracia piekielnego kamienia". Zaryzykowałem i rzuciłem się na fantasy, co robię pierw...