Rozdział 2 - Tyen-shin



Fabio ze łzami w oczach podszedł do stosu, na którym spoczywało owinięte w biały całun ciało starego szambelana. Wspiął się po stopniach i położył szczupłą, chłopięcą dłoń na zwłokach.
Już czas pożegnać przyjaciela, Fabio ― cesarz ponaglił chłopca. Wraz ze skromną świtą, w skład której wchodzili cesarski siostrzeniec i Tyen-shin, w tajemnicy przed Florianem, opuścili pałac i udali się na pustkowie by pożegnać wiernego sługę i opiekuna Fabia. Chłopak zszedł na ziemię i podszedł do stojaka z zapalonymi pochodniami. Podjął jedną z nich i rzucił w stronę stosu. Żagiew spadła na dolną część stosu, suche gałęzie, z początku niechętnie, lecz z biegiem czasu coraz mocniej zajęły się płomieniem. Po chwili, gdy dotarły do ukrytego wewnątrz stosu garnca z oliwą, która nagrzała się, powodując pęknięcie skorupy naczynia, strzeliły w górę i objęły ciało szambelana. Fabio starł z policzka łzę.
Do zobaczenia, przyjacielu.
Cesarz Xian-dao Położył dłoń na ramieniu chłopca i szepnął:
Wasza wysokość, z honorami pożegnałeś swego starego sługę. Musiał być ci bliski.
Był nie tylko sługą, lecz przyjacielem.
Czy pragniesz zemsty za jego śmierć?
Niczego bardziej nie pragnę, może poza ożywieniem mego ojca ― odparł brunet ― To drugie nie jest możliwe, więc pozostaje mi zemsta. Ale wszystko w swoim czasie, niech moi zdradzieccy bracia nacieszą się chwilowym zwycięstwem.
Bardzo mądrze, decyzja iście cesarska ― uśmiechnął się cesarz Qin.
Zemsta najlepiej smakuje na zimno ― wtrącił Xian-feng i również obdarzył chłopaka uśmiechem. ― Nie atakuj pochopnie, zaplanuj działania a unikniesz ryzyka.
Tak też uczynię ― odparł Fabio lodowatym tonem.
Wracajmy do pałacu.
Cesarz poprawił szatę i ruszył w stronę czekającej nieopodal lektyki.

##

Florian założył wysokie buty, służące mu do polowania, przypiął do pasa sztylet z zatrutym ostrzem i podszedł do stołu. Podsunął sobie puchar i karafkę z mocnym miejscowym trunkiem. Nalał i wypił zawartość pucharu jednym haustem, krzywiąc się jakby wypił naftę.
To na odwagę, pomyślał. Po chwili zastanowienia nalał sobie kolejną porcję i wychylił. Alkohol lekko zaszumiał mu w głowie, co było nawet przyjemne.
Jego szpieg w pałacu cesarza Qin doniósł mu, że Fabio od niemal doby znajduje się w cesarskich komnatach. A zatem jego szacowny teść kłamał, nie miał zamiaru wydać mu chłopaka. Postanowił więc sam załatwić znajdę. Trunek na tyle uniemożliwił mu logiczne myślenie, że nie dbał o konsekwencje swego czynu. Gdyby cesarz Xian-dao dowiedział się o zabójstwie Fabia, głowa Floriana zawisłaby o świcie nad bramą do pałacu. Lecz cesarski zięć miał to gdzieś, liczyło się tylko wyeliminowanie konkurenta do tronu, w dodatku zwykłego znajducha, który nie miał nawet prawa dziedziczenia.
Po cichu opuścił komnatę i lekko chwiejnym krokiem, roztaczając woń alkoholu, ruszył ciemnymi korytarzami pałacu. Minął komnatę swej młodej i pięknej żony, Xian-mei, pomieszczenia jej osobistej gwardii i sypialnie służby. Aby dotrzeć do komnat gościnnych, gdzie przebywał chłopak, musiał opuścić to skrzydło pałacu i przez dziedziniec dojść do przeciwległego budynku.
Po cichu otworzył ciężkie, okute żelazem wrota i wyszedł na ciemny dziedziniec. Był już niemal przy wrotach do gościnnej części pałacu, gdy owionął go gorący podmuch. W ciemności ujrzał jarzące się bladą zielenią ogromne oko. Po chwili zajaśniało drugie z oczu Dai-funga.
SZUKASZ TU CZEGOŚ, MORDERCO? ― zagrzmiał mu w głowie głos smoka. ― CZYŻBYŚ CHCIAŁ ZAMORDOWAĆ FABIA, PARSZYWY KUNDLU?
Florian zdębiał, zatrzymał się w pół kroku i prawie zapomniał oddychać z wrażenia. Monstrualne cielsko bestii uniosło się nad nim, Dai-fung opuścił ogromną, większą od całego mężczyzny głowę i dmuchnął nozdrzami na Floriana, odrzucając mu tłuste, jasne włosy z nalanej twarzy. Nawet ten podmuch nie zdołał osuszyć spoconej gęby mężczyzny. Pocił się ze strachu. Najeżona ostrymi kłami paszcza smoka napawała go przerażeniem. Za to gardło, och, gardło miał suche jak wypalona słońcem pustynia.
Ja… ― wycharczał z trudem. Nie był w stanie wykrztusić słowa, strach odebrał mu zdolność mówienia, taka jak wcześniej alkohol odebrał mu umiejętność logicznego myślenia.
Na tarasach bocznych skrzydeł pałacu zapłonęły pochodnie. Cesarz i kilku najbardziej zaufanych ludzi z jego świty stało na tarasach. Był tam również Fabio i jego brat krwi.
Widzę, kochany zięciu, że postanowiłeś usunąć konkurenta do tronu ― głos cesarza był spokojny, brzmiał w nim cały stoicyzm kultury wschodu.
To znajda…
Milcz! ― krzyknął Xian-dao, zawierając w głosie cały majestat swej osoby. ― Widzisz chłopca stojącego przy Fabiu? Czy uważasz, że traktuję go jak znajdę? Że mógłbym go tak traktować? Jest synem mojego siostrzeńca i tylko to się liczy.
Mój panie, ja… ― Florian nie znajdował słów wytłumaczenia.
Nic nie mów. Przekreśliłeś swoje szanse i skazałeś swą młodą żonę na wdowi stan.
Nic nie uczyniłem, mój panie! ― zaprotestował mężczyzna, czerwieniejąc na twarzy.
Ale zamierzałeś, nie wypieraj się! ― zagrzmiał cesarz i spojrzał na smoka. ― Rób co musisz, Dai-fungu.
Ruch smoczego łba był błyskawiczny, Florian nie zdążył nawet krzyknąć. Najeżona ostrymi kłami paszcza zamknęła się na nim z głośnym kłapnięciem. Na bruk dziedzińca trysnęła krew. I taki był koniec zdradzieckiego Floriana, awanturnika i pijaka, zięcia Cesarza Xian-dao.
Dai-fung beknął głośno i zerknął na władcę.
DOKONAŁA SIĘ PIERWSZA CZĘŚĆ ZEMSTY.
Cesarz kiwnął w zadumie głową i spojrzał na Fabia, który z trudem panował nad mdłościami.
SMAKOWAŁ JAK GORZELNIA ― oznajmił smok, patrząc na chłopca, który zachichotał i zapomniał o mdłościach.

##

Tyen-shin i Fabio podeszli do leżącego na zamkowym dziedzińcu smoka. Azjata ukłonił się bestii a blondyn powtórzył jego ruch.
CO WAS SPROWADZA, MŁODZIEŃCY? ― zapytał Dai-fung, podnosząc swój monstrualny łeb. Fabio postąpił kilka kroków w stronę smoka i powiedział:
Dai-fungu, czy byłbyś tak łaskaw i spełnił moją skromną prośbę?
O CO CHODZI, FABIO?
Chciałbym cię prosić o krótki lot dla mnie i Tyen-shina.
SPEŁNIĘ TWĄ PROŚBĘ Z OGROMNĄ PRZYJEMNOŚCIĄ, ZASTAŁEM SIĘ TROCHĘ OD LEŻENIA NA DZIEDZIŃCU ― odparł Dai-fung i podniósł swe ogromne cielsko na potężne łapy. ― WSKAKUJCIE, WASZE WYSOKOŚCI!
Uśmiechnięci chłopcy wdrapali się po opuszczonym przez bestię łbie, na jej grzbiet i usadowili wygodnie. Potężne skrzydła smoka zagarnęły z łopotem powietrze i kilkudziesięciotonowe cielsko uniosło się z gracją w przestworza. Gdy nabrali wysokości, a wiatr stał się bardziej porywisty, Dai-fung zaczął szybować bez machania skrzydłami. Uśmiechnięci bracia krwi, z rozwianymi pędem włosami i łzawiącymi oczyma jednocześnie krzyknęli radośnie, ciesząc się wspaniałymi wrażeniami i widokiem przemykającej pod nimi ziemi.
Wspaniałe! ― zawołał Tyen-shin, przekrzykując szum wiatru.
Dai-fung lata najwyżej i najszybciej! ― odkrzyknął Azjata, dumny z przyjaźni ze smokiem. ― Wiedziałem, że ci się spodoba!
DZIĘKUJĘ, FABIO ― smoczy głos był słyszalny nawet przez huk wiatru.
To ja dziękuję, Dai-fungu! Jesteś wspaniałym stworzeniem! Pierwszy raz lecę na smoku! ― wykrzyczał Tyen-shin.
DZIĘKUJĘ I TOBIE, TYEN-SHINIE.
Tyen-shin zaśmiał się radośnie i machnął ramionami, lecz Fabio złapał go za rękę i pokręcił głową przed zdziwionymi oczyma blondyna.
Trzymaj się mocno, pęd powietrza może zdmuchnąć cię z grzbietu Dai-funga!
Blondyn zbladł i natychmiast złapał się za wypustki na smoczych łuskach. Spojrzał w oczy Fabia i położył dłoń na jego dłoni.
Dziękuję, bracie!
Fabio uśmiechnął się bez słowa i znów poczuł podniecenie, wywołane dotykiem Tyen-shina. Ich spojrzenia nie odrywały się od siebie przez dłuższy czas, nie mogli przestać podziwiać wzajemnie swych źrenic, iskry pożądania przeskakiwały między nimi, sprawiając, że poczuli się jak podczas pierwszego spotkania. Przerwał im głos Dai-funga.
SPÓJRZCIE W DÓŁ, WASZE CESARSKIE MOŚCI.
Chłopcy podskoczyli jak na dźwięk gromu i oderwali od siebie spojrzenia. Wychylili się lekko poza szeroki grzbiet smoka i zerknęli na ziemię.
W dole, niczym miniaturowa makieta, przemykały monumentalne góry, wyznaczające naturalną granicę pomiędzy cesarstwami braci krwi.
W głębokiej przełęczy, pomiędzy dwoma najwyższymi szczytami, błysnęła srebrna wstążka Alegrii, w Qin zwaną Hsie-dao, największej i najszerszej rzeki tego kontynentu.
Tyen-shin wydał znów okrzyk radości, zabarwiony nutką zachwytu.
Bestia poszybowała w dół, zataczając kręgi nad najwyższym szczytem gór, zwanym Montagna del Drago. Niemal u podnóża góry znajdowała się ogromna pieczara, szersza nawet od rozwiniętych skrzydeł smoka. Machając gigantycznymi skrzydłami, Dai-fung wytracił prędkość i wleciał do kawerny. Tunel był bardzo obszerny, o poszarpanych i nieregularnych ścianach. Potwór mógł w nim swobodnie machać skrzydłami. W końcu osiadł na płaskim dnie i złożył skrzydła.
WITAJCIE W MOIM KRÓLESTWIE ― powiedział. ― TO MIEJSCE ZAKAZANE DLA LUDZI, ALE WY JAKO PIERWSI BĘDZIECIE MOGLI JE OGLĄDAĆ.
Dlaczego jest zakazane? ― zapytał Fabio.
ŻYJE W NIM MÓJ LUD, TU RODZIMY SIĘ I UMIERAMY. CZASEM WYCHODZIMY, BY ROZPROSTOWAĆ SKRZYDŁA I UPOLOWAĆ POSIŁEK. PRZEZ TO WY, LUDZIE, PRZETRZEBILIŚCIE NASZ GATUNEK. PRZEZ KILKA ZJEDZONYCH OWIEC LUB KRÓW W MIESIĄCU ZROBILIŚCIE Z NAS POTWORY, WYSYŁALIŚCIE ZABÓJCÓW I OBŁĘDNYCH RYCERZY, KTÓRZY MORDOWALI MOICH PRZYJACIÓŁ, ICH RODZINY I MŁODE. OSTATNI CZŁOWIEK, KTÓRY ODWIEDZIŁ TĘ GROTĘ, ZGINĄŁ, ZANIM ZDĄŻYŁ WYCIĄGNĄĆ MIECZ. DZIŚ JEST NAS MNIEJ NIŻ DWIEŚCIE GŁÓW, A KIEDYŚ BYŁO TYSIĄCE. WIĘKSZOŚĆ Z NAS TOLERUJE LUDZI, NAWET DARZY ICH SYMPATIĄ, LECZ JEST JEDNA, NIELICZNA GRUPA, KTÓRA PAŁA DO WAS NIENAWIŚCIĄ. BEZE MNIE NIECHYBNIE ZGINĘLIBYŚCIE W TEJ JASKINI. TRZYMAJCIE SIĘ BLISKO MNIE, MÓWCIE TYLKO JEŚLI KTÓRYŚ ZE SMOKÓW ODEZWIE SIĘ DO WAS.
Tak będzie, Dai-fungu ― powiedział Fabio.
Smok sapnął, co zabrzmiało jakby zadął ogromny kowalski miech, po czym ryknął krótko i, jak na smoka, dość wysoko, czym ogłuszył chłopców.
Z głębi kawerny doleciał podobny ryk, powielony przez dudniące echo. Zastąpił go łopot smoczych skrzydeł. Po chwili pojawił się smok niemal dorównujący rozmiarami Dai-fungowi. Wylądował przed nim i wyprostował długą szyję, składając rozłożyste skrzydła.
WITAJ, STRAŻNIKU ― odezwał się Dai-fung. Smok zwany strażnikiem pochylił potężną głowę i odpowiedział głosem niemal identycznym, lecz nieco wyższym od smoczego przyjaciela Fabia:
BĄDŹ POZDROWIONY, OPIEKUNIE. CIESZĘ SIĘ NA TWÓJ WIDOK. WSZYSCY OCZEKIWALIŚMY CIEBIE, LECZ NIE SPODZIEWALIŚMY SIĘ ZOBACZYĆ W NASZEJ JAMIE TWOICH TOWARZYSZY. CZY MOŻESZ NAS PRZEDSTAWIĆ?
Dai-fung uczynił to, przedstawiając młodzieńców strażnikowi jaskini, opisując pokrótce ich historię.
WIĘC TO W WASZYCH RĘKACH SPOCZYWA LOS NASZEGO GATUNKU ― powiedział strażnik, ogromnym okiem łypiąc na braci krwi.
Nie… jak to? ― spytał zaskoczony Fabio i spojrzał na nie mniej zaskoczonego Tyen-shina.
Nie rozumiem, w jaki sposób mamy coś wspólnego z waszą przyszłością ― rzucił blondyn. Dai-fung odwrócił łeb w jego stronę i odparł:
ISTNIEJE PRZEPOWIEDNIA PRZEKAZYWANA PRZEZ NASZ NARÓD OD WIELU POKOLEŃ. ŻYJEMY PO OKOŁO TYSIĄC LAT, WIĘC PROROCTWO MA WIELE TYSIĄCLECI. PEWNEGO DNIA MA POJAWIĆ SIĘ PARA LUDZI, KTÓRA OCALI NASZ GATUNEK OD ZAGŁADY. TREŚĆ PRZEPOWIEDNI NIE JEST JASNA, NIE PRECYZUJE, CZY KONKRETNIE CHODZI O WAS. ZA TO MÓWI WYRAŹNIE, ŻE LUDZIE CI MAJĄ BYĆ KOCHANKAMI.
Ale… my jesteśmy braćmi… ― wtrącił Fabio.
NIE Z JEDNEJ MATKI. JESTEŚCIE BRAĆMI POPRZEZ WIĄŻĄCĄ WAS MAGICZNĄ WIĘŹ, STWORZONĄ PODCZAS RYTUAŁU PIEKIELNEGO KAMIENIA. WASZA KREW ZMIESZAŁA SIĘ, ŁĄCZĄC WAS NA WIEKI. TO JEST PODSTAWĄ PROROCTWA.
Ale my nie jesteśmy kochankami! ― zaprotestował Tyen-shin i rumieniąc się na wspomnienie uczucia, jakie opanowało go, gdy przytulił Fabia, zamilkł nagle.
Ale możemy być, pomyślał. Zawstydzony, zerknął na bruneta i spuścił wzrok. Ten również się zarumienił i poczuł narastające uczucie gorąca w kroku.
PRZEPOWIEDNIE MAJĄ TO DO SIEBIE, ŻE CZĘSTO SĄ NIEJASNE I UBRANE W DZIWNE, NIEZROZUMIAŁE SŁOWA. W NASZEJ NIE JEST TO SPRECYZOWANE POJĘCIE KOCHANKÓW, JEDYNIE, ŻE LUDZIE CI BĘDĄ SIĘ KOCHAĆ. RÓWNIE DOBRZE MOGĄ KOCHAĆ SIĘ JAK BRACIA. POZA TYM WIĘKSZOŚĆ SZCZEGÓŁÓW SIĘ ZGADZA. W PROROCTWIE JEST MOWA O KRWAWYM RYTUALE, Z KTÓREGO OCALEJE TA DWÓJKA, O ŚWIECĄCYM KAMIENIU, KTÓRY ZABIJA SWYM BLASKIEM, O POTĘŻNEJ MAGII, OTACZAJĄCEJ TĘ PARĘ.
Azjata oparł się o wilgotną, chropowatą ścianę jaskini.
Jak mamy was uratować? ― zapytał, patrząc na oba smoki.
TEGO NIE WIEMY, LECZ OD DZIŚ BĘDZIEMY WAS CHRONIĆ ― odparł strażnik, podwijając ogon pod przednie łapy na podobieństwo kota. Rogate wyrostki na łbie również upodabniały go do kota. Gigantycznego kota.
MUSIMY JUŻ WRACAĆ, STRAŻNIKU. CESARZ BĘDZIE SIĘ NIEPOKOIŁ, KIEDY MŁODZI JAŚNIEPANOWIE NIE WRÓCĄ NA KOLACJĘ ― Dai-fung rozpostarł skrzydła. ― BYWAJ I DBAJ O NASZ LUD, PÓKI NIE WRÓCĘ.

##

Trzymajcie broń mocno, lecz nie sztywno ― nauczyciel sztuk walki był niewysokim i starszym, lecz krzepkim mężczyzną, mistrzem wielu stylów pochodzącym z wysp Nihon. Jego skośne, bystre jak u jastrzębia oczy dostrzegały każdy niuans w postawie uczniów, najmniejszy błąd w ustawieniu stopy czy źle trzymaną rękę. Cesarz sprowadził go do pałacu z odległego kraju, by uczył chłopców sztuk walki. Tyen-shin posiadał już ogólną wiedzę i pewne umiejętności w tej dziedzinie, gdyż ojciec, jako jeden z uczniów mistrza z Nihon, sam szkolił go od małego.
Sensei Fujiwara Yaichi uważnie przyglądał się Fabiowi, który zaledwie przed trzema dniami rozpoczął szkolenie. Mimo braku doświadczenia, chłopak przejawiał naturalny, praktycznie wrodzony talent w kierunku walki wręcz. Błyskawicznie pojmował wszelkie polecenia i zasady walki. Stał teraz, trzymając długi, elastyczny kij bojowy w pozycji gotowości, z wysuniętą do przodu prawą stopą. Jego brat krwi, w identycznej pozycji, naprzeciw niego, krzyżował z nim broń.
Mistrz dał znak do rozpoczęcia potyczki. Młodzieńcy zaczęli krążyć po placu treningowym, obserwując się wzajemnie, wypatrując błysku w oczach przeciwnika, oznaczającego atak.
Pierwszy nie wytrzymał Tyen-shin, skoczył na bruneta tłukąc jego kij swoim, odbijając go w bok i starając się uderzyć osłonięte bambusowymi ochraniaczami łydki chłopca. Jednak Fabio jakimś siódmym zmysłem wyczuł jego intencje i natychmiast odbił cios, wyprowadzając kontratak na głowę. Bambusowy drąg stuknął w lakowany hełm blondyna. Uderzenie nie było groźne dla Tyen-shina, lecz wzmocniony przez zamknięty ochraniacz głowy rezonans uderzenia ogłuszył go na ułamek sekundy. To wystarczyło Fabiowi, który półobrotem skierował kij na jego kolana, podcinając brata.
Uhh… ― stęknął Tyen-shin, upadając i upuszczając broń.
Mistrz skinął głową do Fabia i przerwał walkę.
Jakieś obrażenia, paniczu Tyen-shin?
Nie, jestem cały ― odparł blondyn, podnosząc kij i wstając. Zdjął hełm i zdmuchnął z opadłych na oczy włosów kropelki potu. ― Strasznie gorąco pod tym czerepem, pot zalał mi oczy i nie widziałem ciosu Fabia.
Bez niego miałbyś teraz na głowie pięknego guza ― zaśmiał się mistrz Fujiwara. ― Nie tłumacz się potem w oczach, kiedy to nieuwaga spowodowała porażkę.
Ale naprawdę…
Nie ma tłumaczeń w trakcie prawdziwej walki ― przerwał mu senseiGdy stoisz naprzeciw przeciwnika, nie ma tłumaczeń, nie ma próśb o czas na przygotowanie, nie ma litości dla słabszego. Walczysz bez względu na pot lub giniesz. Czy panicz Fabio narzeka na pot zalewający oczy?
Noo… nie… ― Tyen-shin spuścił wzrok. ― Jest lepszy, nie ma co.
Obaj jesteście równi, lecz panicz Fabio potrafi się lepiej skoncentrować na walce i odciąć od czynników zewnętrznych. I to jest jego przewaga.
Rozumiem, mistrzu.
Sensei uśmiechnął się do chłopców i rzekł:
Dobrze, wystarczy na dziś. Odpocznijcie, jutro zajmiemy się techniką walki mieczem. Nie chcę was forsować, cesarz wygarbowałby mi skórę, gdybym wykończył was fizycznie w pierwszym tygodniu treningu.
Bracia krwi ukłonili się mistrzowi i opuścili plac ćwiczeń.

##

Łaźnia była pełna pary, gdy Fabio i Tyen-shin, po rozebraniu się w osobnych pomieszczeniach, owinięci w białe płachty płótna, weszli do środka i usiedli na brzegu parującego basenu. Wsunęli stopy do niemal gorącej wody, posykując cicho.
Tyen-shin zerknął ukradkiem na wystające spod płóciennego okrycia obojczyki bruneta i przełknął głośno ślinę, czując podniecenie. Odwinął płótno i rzucił na drewnianą ławeczkę, stojącą pod ścianą łaźni. Fabio spojrzał na niego z zaskoczeniem, spowodowanym nagością chłopaka.
Dlaczego… ty… czy nie wstydzisz się nagości? ― wydukał nieśmiało.
W naszej kulturze nagość nie jest wstydliwa ― odparł Tyen-shin ― Nie musisz się wstydzić.
Brunet z ociąganiem zdjął okrycie i odrzucił obok okrycia blondyna. Zakrył dłońmi przyrodzenie i , czerwieniąc się, spuścił wzrok na swoje zanurzone w wodzie stopy. Tyen-shin zerkał na niego, podziwiając smukłą sylwetkę i delikatnie zarysowane mięśnie. Fabio był szczupły i niewysoki, lecz jak na młody wiek jego muskulatura prezentowała się co najmniej przyzwoicie. Blondyn był nieco od niego wyższy, miał masywniejsze kości, lecz również był szczupły.
Tyen-shin zsunął się do parującego basenu i zaczął obmywać swe ciało. Woda nie była głęboka, sięgała mu do kolan, więc Fabio mógł podziwiać jego sprężyste pośladki, wąskie biodra i plecy, tworzące wraz z ramionami kształt litery V. Nagle odwrócił się, czym wprawił bruneta w osłupienie. Czerwony jak zachodzące słońce Fabio wlepił rozpalony wzrok w lekko nabrzmiałym, otoczonym rzadkimi, jasnymi włoskami, członku brata krwi, oraz luźnej, gładkiej mosznie. Widok ten zahipnotyzował go, bardzo chciał oderwać oczy od krocza Tyen-shina, ale nie mógł, coś magnetycznie przyciągało jego spojrzenie.
Dlaczego tak na mnie patrzysz? ― spytał blondyn, zdając sobie sprawę, że Fabio gapi się na jego genitalia jak urzeczony. ― Czyżbym swoją budową odbiegał od normy?
Nie… ― wydusił Fabio, wpatrując się w jego delikatnie zarysowane mięśnie brzucha i skąpe owłosienie łonowe. ― Twoja budowa jest… doskonała.
Dziękuję ― Tyen-shin uśmiechnął się i wyciągnął do niego rękę. ― Chodź do wody, umyjmy się.
Azjata wskoczył do wody i, nadal wstydliwie zakrywając krocze, zbliżył się do brata. Blondyn sięgnął po leżącą na brzegu kulę białego mydła i zaczął namydlać ramiona i pierś. Para zmoczyła jego jasne, sięgające nosa, lekko kręcone włosy, które opadły mu na oczy. Odgarnął je dłonią i zapytał:
Zechcesz namydlić mi plecy, Fabio?
Ja… nie… tak, oczywiście ― znów wydukał brunet i wziął od brata mydło. Tyen-shin odwrócił się do niego plecami i zachęcił:
Śmiało.
Fabio zaczął delikatnie rozprowadzać pianę na jego plecach i ramionach, zerkając dyskretnie na pośladki. Znów poczuł w kroku rozlewające się po całym ciele gorąco, jego członek drgnął i zaczął rosnąć. Odsunął się od Tyen-shina, by nie dotknąć coraz silniej sterczącym penisem jego pośladków. Jakby wyczuwając podniecenie brata, blondyn odwrócił się przodem do niego i zaprezentował swój sterczący w pełnej gotowości skarb.
Fabio sapnął na ten widok i już ostatecznie stracił panowanie nad ciałem, jego penis stanął dumnie, prezentując lśniącą żołądź, z której zsunął się napletek. Tyen-shin spojrzał na klejnoty koronne bruneta i uśmiechnął się połową ust. Spodobał mu się nieco mniejszy od jego własnego, niemal nieowłosiony członek brata krwi. Nad samym penisem rosła maleńka, czarna kępka kręconych włosków, reszta krocza była gładka jak jedwab.
Cóż tak podnieciło mego braciszka? ― zapytał z uśmiechem, poruszając biodrami, co wprawiło w drganie jego sprzęt. ― Czyżby spodobały ci się widoki?
Bardzo… ― bąknął nieśmiało brunet i oblał się płomiennym rumieńcem.
Więc zbliż się, śmiało ― Tyen-shin wyciągnął rękę i chwycił go za nadgarstek, przyciągając delikatnie. Wreszcie ich sztywne skarby dotknęły się odsłoniętymi główkami, a obu chłopców przeszedł dreszcz. Tyen-shin chwycił Fabia za biodra i przyciągnął tak blisko siebie, że ich penisy skrzyżowały się. Były niemal tej samej długości i grubości, Fabia miał nieco większą i ciemniejszą żołądź oraz bardziej wyraźne żyłki pod skórą, w przeciwieństwie do Tyen-shina, którego członek był bardziej gładki i posiadał charakterystyczne wygięcie w stronę lewego biodra, zaś Fabia był prosty i sterczący w górę.
Mój braciszek ma bardzo ładny miecz ― szepnął blondyn i sięgnął pomiędzy siebie a brata, dotykając jego penisa. Fabio sapnął głośno, gdy palce Tyen-shina podrażniły żołądź jego skarbu. Pod wpływem impulsu, całkiem spontanicznie, również zaczął gładzić penisa brata.
Usiądźmy ― zaproponował Tyen-shin i nie przerywając pieszczot, usiadł przed Fabiem, który poszedł w jego ślady. Brunet, wciąż czerwony jak zachodzące słoneczko, nie mogąc oderwać oczu od klejnotów Tyen-shina, zapytał:
Czy… czy to właściwe, to, co robimy?
Nie obchodzi mnie to ― odparł podniecony do granic blondyn, obejmując jego twardą pałkę dłonią i zaczynając ją szybko pocierać. ― Liczy się to, że jest przyjemne. I chcę to z tobą robić.
To… bardzo przyjemne, ale czy przystoi cesarskim synom?
Jesteśmy znajdami, zaadoptowanymi przez cesarskie rody, więc przystoi nam wszystko. Założę się, że sam to już robiłeś.
Ja… raz czy dwa… w czasie kąpieli ― przyznał Fabio, pąsowiejąc jeszcze mocniej.
Ja robię to często, prawie co noc, w łożu ― wyszeptał konspiracyjnie blondyn, uśmiechając się krzywo. Policzki Fabia, mimo iż to było niemożliwe, nabrały jeszcze głębszej czerwieni. Ścisnął mocniej penis Tyen-shina i powtarzał jego ruchy, które ten wykonywał na jego organie. Przyjemność narastała, na twarzach obu chłopców malował się wyraz rozmarzenia i ekstazy. Pośladki i brzuch bruneta zaczęły się napinać, czuł coraz silniejsze, rozkosznie łaskoczące mrowienie w narządzie rozkoszy. Podobnie Tyen-shin, jego mięśnie drgały w niekontrolowanych spazmach, wywoływanych przez przyjemność, promieniującą od członka na całe ciało.
Orgazm targnął nimi dokładnie w tej samej sekundzie, wywołując serie jęków i głośnych westchnień. Pod powierzchnią klarownej wody widać było pasemka białej spermy, wytryskującej z ich żołędzi i unoszącej się w toni. Po kilku minutach emocje zaczęły opadać.
Blondyn pierwszy puścił członek brata i oparł się o ścianę basenu, oddychając szybko. Fabio również uwolnił organ Tyen-shina z dłoni i przysunął się obok niego, po czym również oparł się o ścianę. Woda sięgała im do połowy piersi. Siedząc tak, patrzyli jak białawe pasma gęstego nasienia dryfują pod powierzchnią wody w stronę otworu, którym odpływała woda. Taki sam otwór, jednak napełniający basen, znajdował się za ich plecami, wymuszając cyrkulację wody. Gorące, lecz nie parzące strumienie obmywały ich ciała.
Podobało ci się, braciszku? ― spytał blondyn, odgarniając z oczu mokre włosy. Czarne, długie do ramion włosy Fabia również opadły na oczy chłopaka, więc ten też odgarnął je do tyłu i spojrzał na Tyen-shina.
To było… niezwykłe ― odparł Fabio wciąż drżącym głosem, uspokajając oddech.
Więc co powiesz na to, żeby to czasem powtórzyć? Tu lub w jednej z naszych sypialń?
Ja… chętnie, bracie ― odpowiedział nieśmiało, zerkając na poruszany strumieniem wody, opadły już penis Tyen-shina. Sam nadal czuł podniecenie, jego sprzęt ciągle sterczał niczym dzida, łypiąc na niego podłużnym otworkiem na szczycie błyszczącej główki.
Dziś w nocy przyjdź do mojej komnaty ― szepnął mu do ucha blondyn i dyskretnie pocałował go w policzek. Brunet odwrócił się gwałtownie w jego stronę i złożył namiętny pocałunek na jego ustach. Kiedy w końcu oderwali się od siebie, powiedział:
Chyba smocza przepowiednia mówiła prawdę.
Tak sądzisz?
Kocham cię, bracie. Bardziej niż brata ― potwierdził Fabio i znów oblał się płonącym rumieńcem.

##

Zamaskowany człowiek skradał się po korytarzach cesarskiego pałacu. Poruszał się jak duch, kryjąc w zacienionych załomach murów i skutecznie unikając patrolujących gmaszysko straży. W końcu dotarł do drzwi komnaty wskazanej przez wysłanego wcześniej szpiega, opłacanego przez niedawno zabitego przez Dai-funga starszego brata Fabia.
Skrytobójca pchnął delikatnie drzwi, nie powodując skrzypienia zawiasów. W środku było ciemno, lecz on posiadał własne źródło światła, magiczny kamień, świecący przytłumionym, żółtym blaskiem, który skradł innemu zabójcy.
Wyjął Kamyk z mieszka wiszącego przy pasku i podniósł go do góry, oświetlając komnatę. Z zaskoczeniem stwierdził, że następcy tronu Volturii nie ma w łożu. Pościel równo leżała na masywnym, drewnianym łożu, nietknięta ręką człowieka. Ubranie chłopaka, porządnie złożone, leżało na skrzyni w rogu pomieszczenia. A więc gówniarz przebrał się w strój nocny i opuścił komnatę, pomyślał. Ale gdzie mógł się udać? Systematyczny morderca postanowił zacząć poszukiwania od komnaty jego brata krwi, następcy tronu wschodniego cesarstwa, Tyen-shina.
Kierując się wskazówkami wywiadowcy, udał się do pobliskiego pokoju Tyen-shina. Stanął pod drzwiami, nasłuchując. Ze środka dolatywały dziwne odgłosy, nie świadczące raczej o śpiącym mieszkańcu.
Popchnął drzwi i wślizgnął się do wnętrza, nie robiąc najmniejszego hałasu. Komnata również była ciemna, lecz przez zakrywające łoże żółte zasłony przebijało się nikłe światło. Słychać było ciche westchnienia i dyskretne szeptanie, oraz tłumiony śmiech.
Skrytobójca wyjął z pochwy zatruty nóż i podszedł do zasłony. Gwałtownym ruchem szarpnął zasłonę i stanął jak wryty.

##

Fabio i Tyen-shin zabawiali się w najlepsze, gdy nagle kotara zasłaniająca łoże blondyna odsunęła się gwałtownie. Chłopcy zamarli z członkami w dłoniach, patrząc na równie osłupiałego zabójcę. Człowiek ów miał twarz zawiniętą w czarny zawój, jedynie zaskoczone skośne oczy błyszczały w wąskiej szczelinie w materiale. Wypowiedział wysokim głosem kilka nieznanych słów w obcym języku i uniósł nóż do ciosu, mierząc w czarnowłosego. Fabio odskoczył w bok i stoczył się z łóżka, w biegu łapiąc swoje ubranie. Tyen-shin chwycił za kotarę łoża i skoczył na napastnika, owijając materiał wokół jego szyi. Zabójca padł na plecy, lecz nie wypuścił noża. Nie mógł dźgnąć chłopaka, ale uderzył go w kolano rękojeścią. Tyen-shin stęknął lecz nie puścił kotary. Do akcji wkroczył Fabio, przydepnął rękę trzymającą zatrute ostrze. Chłopiec wyciągnął rękę w kierunku głowy skrytobójcy i nagle czarne oczy zamaskowanego człowieka zrobiły się białe, a jego ciało zwiotczało. Tyen-shin dla pewności zaciągnął zawinięty materiał na szyi zabójcy, aż dał się słyszeć cichy trzask pękającej krtani.
To nie było konieczne, już nie żył ― oznajmił Fabio.
Blondyn poluzował duszący węzeł i sięgnął do zakrywającego twarz skrytobójcy zawoju. Zerwał go i spojrzał zaskoczony na długie, czarne, rozrzucone włosy.
Raczej nie żyła, to kobieta.
Zabiłem ją… ― czarnowłosy usiadł na podłodze i wpatrzył się w swoją rękę ― Nawet nie wiem jak to zrobiłem. To jakaś magia.
Też się do tego przyłożyłem, dusiłem ją ― Tyen-shin rozmasował bolące kolano, w które uderzyła rękojeść noża zabójczyni. ― Zabiliśmy ją wspólnie. Gdyby nie to, ona zabiłaby ciebie, albo nawet nas obu.
Mała to pociecha, nie jestem mordercą ― westchnął czarnowłosy.
Nikt z nas nie jest, ale musimy się bronić. A teraz lepiej się ubierzmy i wymyślmy jakąś historyjkę, bo raczej nie mamy wytłumaczenia na to, co robiłeś w mojej komnacie.
Fabio pokiwał głową i zaczął zakładać ubranie. Kiedy się ubrali, wezwali strażnika.

##

Cesarz wściekle krążył po swej komnacie.
Kto ośmielił się targnąć na życie chłopców?! ― zapytał, spoglądając w zakłopotane oblicze Tie-muna, szambelana na jego dworze. Sługa, zdenerwowany i zawstydzony, odparł:
Panie, nie wiem. Mogę tylko podejrzewać, że skrytobójczynię wysłał pozostały przy życiu brat panicza Fabia.
Gdzie byli przeklęci strażnicy? Dlaczego nie dopełnili swoich obowiązków i przepuścili zabójczynię? Każę wszystkich skrócić o głowy, razem z dowódcą!!!
Drzwi do komnaty otwarły się i do środka wszedł sensei Fujiwara. Skłonił się cesarzowi i powiedział.
Mój panie, widziałem ciało zabójczyni. To wyszkolona skrytobójczyni z klanu Kagami. Ci ludzie są od dziecka szkoleni w sztuce zabijania z ukrycia. Są niewidzialni jak duchy, potrafią podkraść się do ofiary niezauważeni. Klan ten pochodzi z mojego kraju, za co uniżenie przepraszam.
A więc Gonzaga musi mieć tam jakieś kontakty ― wycedził cesarz i uderzył pięścią w rzeźbione biurko ― Co i tak nie tłumaczy tych nieudolnych strażników! Jutro ich głowy ozdobią słupy na pałacowym placu!
Wasza cesarska mość, proszę nie winić strażników ― poprosił mistrz ― Nie mieli szans z wyszkoloną skrytobójczynią, najmniejszych szans. Pokornie błagam o darowanie im życia.
Xian-dao spojrzał na niego i powoli zaczął się uspokajać. Westchnął głośno, pomasował kostki dłoni, którą uderzył w biurko i oznajmił:
Dobrze, cofam swe rozkazy. Daruję życie strażnikom i dowódcy. Mistrzu, czy znasz techniki tego klany zabójców?
Większość z nich, wasza cesarska mość. Przez kilka lat szkoliłem się jako jeden z Ninja, ale porzuciłem to na rzecz mistrzostwa walki wręcz i bronią. Ci ludzie nie są w niczym mistrzami, poza niewidzialnością i podstępnym zabijaniem.
Proszę cię, mistrzu Fujiwara, abyś zaczął szkolić straże. Chcę uniknąć sytuacji, podobnych do zaistniałej dzisiejszej nocy ― oznajmił cesarz, kładą dłoń na ramieniu mistrza.
Sensei skłonił się i odrzekł:
Podejmę się tego z przyjemnością, wasza cesarska mość. Wymyśliłem kilka własnych technik, które wprowadzę do programu szkolenia.
Zdaję się na ciebie, mistrzu, i pokładam wielkie nadzieje w twoim szkoleniu. Mógłbyś też szkolić w tym chłopców.
Zajmę się tym, mój panie.
Mistrz ponownie skłonił się nisko i opuścił komnatę cesarza. Xian-dao spojrzał na szambelana.
Czy nasi paniczowie wytłumaczyli się z przebywania w jednej komnacie, zamiast wypoczywać każdy w własnej?
Twierdzą, że chcieli poćwiczyć techniki, których nauczył ich sensei Fujiwara.
Interesujące ― mruknął cesarz, przygładzając bródkę. ― Kto by pomyślał, że są takimi pilnymi uczniami mistrza.
Życie młodych paniczów jest pełne niespodzianek, wasza cesarska mość ― Odparł Tie-mun z głębokim pokłonem.

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, zastanawiam się kto jest zdrajcą, czy nie ktoś z bliskiego otoczenia cesarza przypadkiem, ale ciekawe jak by cesarz zareagował gdyby dowiedział się, że mają się ku sobie...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń

Prezentuję Wam nowe opowiadanie pod tytułem "Bracia piekielnego kamienia". Zaryzykowałem i rzuciłem się na fantasy, co robię pierw...