Fabio ze łzami w oczach podszedł do stosu, na którym spoczywało owinięte w biały całun ciało starego szambelana. Wspiął się po stopniach i położył szczupłą, chłopięcą dłoń na zwłokach.
― Już
czas pożegnać przyjaciela, Fabio ― cesarz ponaglił chłopca.
Wraz ze skromną świtą, w skład której wchodzili cesarski
siostrzeniec i Tyen-shin, w tajemnicy przed Florianem, opuścili
pałac i udali się na pustkowie by pożegnać wiernego sługę i
opiekuna Fabia. Chłopak zszedł na ziemię i podszedł do stojaka z
zapalonymi pochodniami. Podjął jedną z nich i rzucił w stronę
stosu. Żagiew spadła na dolną część stosu, suche gałęzie, z
początku niechętnie, lecz z biegiem czasu coraz mocniej zajęły
się płomieniem. Po chwili, gdy dotarły do ukrytego wewnątrz stosu
garnca z oliwą, która nagrzała się, powodując pęknięcie
skorupy naczynia, strzeliły w górę i objęły ciało szambelana.
Fabio starł z policzka łzę.
― Do
zobaczenia, przyjacielu.
Cesarz
Xian-dao Położył dłoń na ramieniu chłopca i szepnął:
― Wasza
wysokość, z honorami pożegnałeś swego starego sługę. Musiał
być ci bliski.
― Był
nie tylko sługą, lecz przyjacielem.
― Czy
pragniesz zemsty za jego śmierć?
― Niczego
bardziej nie pragnę, może poza ożywieniem mego ojca ― odparł
brunet ― To drugie nie jest możliwe, więc pozostaje mi zemsta.
Ale wszystko w swoim czasie, niech moi zdradzieccy bracia nacieszą
się chwilowym zwycięstwem.
― Bardzo
mądrze, decyzja iście cesarska ― uśmiechnął się cesarz Qin.
― Zemsta
najlepiej smakuje na zimno ― wtrącił Xian-feng i również
obdarzył chłopaka uśmiechem. ― Nie atakuj pochopnie, zaplanuj
działania a unikniesz ryzyka.
― Tak
też uczynię ― odparł Fabio lodowatym tonem.
― Wracajmy
do pałacu.
Cesarz
poprawił szatę i ruszył w stronę czekającej nieopodal lektyki.
##
Florian
założył wysokie buty, służące mu do polowania, przypiął do
pasa sztylet z zatrutym ostrzem i podszedł do stołu. Podsunął
sobie puchar i karafkę z mocnym miejscowym trunkiem. Nalał i wypił
zawartość pucharu jednym haustem, krzywiąc się jakby wypił
naftę.
To
na odwagę, pomyślał. Po chwili zastanowienia nalał sobie kolejną
porcję i wychylił. Alkohol lekko zaszumiał mu w głowie, co było
nawet przyjemne.
Jego
szpieg w pałacu cesarza Qin doniósł mu, że Fabio od niemal doby
znajduje się w cesarskich komnatach. A zatem jego szacowny teść
kłamał, nie miał zamiaru wydać mu chłopaka. Postanowił więc
sam załatwić znajdę. Trunek na tyle uniemożliwił mu logiczne
myślenie, że nie dbał o konsekwencje swego czynu. Gdyby cesarz
Xian-dao dowiedział się o zabójstwie Fabia, głowa Floriana
zawisłaby o świcie nad bramą do pałacu. Lecz cesarski zięć miał
to gdzieś, liczyło się tylko wyeliminowanie konkurenta do tronu, w
dodatku zwykłego znajducha, który nie miał nawet prawa
dziedziczenia.
Po
cichu opuścił komnatę i lekko chwiejnym krokiem, roztaczając woń
alkoholu, ruszył ciemnymi korytarzami pałacu. Minął komnatę swej
młodej i pięknej żony, Xian-mei, pomieszczenia jej osobistej
gwardii i sypialnie służby. Aby dotrzeć do komnat gościnnych,
gdzie przebywał chłopak, musiał opuścić to skrzydło pałacu i
przez dziedziniec dojść do przeciwległego budynku.
Po
cichu otworzył ciężkie, okute żelazem wrota i wyszedł na ciemny
dziedziniec. Był już niemal przy wrotach do gościnnej części
pałacu, gdy owionął go gorący podmuch. W ciemności ujrzał
jarzące się bladą zielenią ogromne oko. Po chwili zajaśniało
drugie z oczu Dai-funga.
― SZUKASZ
TU CZEGOŚ, MORDERCO? ― zagrzmiał mu w głowie głos smoka. ―
CZYŻBYŚ CHCIAŁ ZAMORDOWAĆ FABIA, PARSZYWY KUNDLU?
Florian
zdębiał, zatrzymał się w pół kroku i prawie zapomniał oddychać
z wrażenia. Monstrualne cielsko bestii uniosło się nad nim,
Dai-fung opuścił ogromną, większą od całego mężczyzny głowę
i dmuchnął nozdrzami na Floriana, odrzucając mu tłuste, jasne
włosy z nalanej twarzy. Nawet ten podmuch nie zdołał osuszyć
spoconej gęby mężczyzny. Pocił się ze strachu. Najeżona ostrymi
kłami paszcza smoka napawała go przerażeniem. Za to gardło, och,
gardło miał suche jak wypalona słońcem pustynia.
― Ja…
― wycharczał z trudem. Nie był w stanie wykrztusić słowa,
strach odebrał mu zdolność mówienia, taka jak wcześniej alkohol
odebrał mu umiejętność logicznego myślenia.
Na
tarasach bocznych skrzydeł pałacu zapłonęły pochodnie. Cesarz i
kilku najbardziej zaufanych ludzi z jego świty stało na tarasach.
Był tam również Fabio i jego brat krwi.
― Widzę,
kochany zięciu, że postanowiłeś usunąć konkurenta do tronu ―
głos cesarza był spokojny, brzmiał w nim cały stoicyzm kultury
wschodu.
― To
znajda…
― Milcz!
― krzyknął Xian-dao, zawierając w głosie cały majestat swej
osoby. ― Widzisz chłopca stojącego przy Fabiu? Czy uważasz, że
traktuję go jak znajdę? Że mógłbym go tak traktować? Jest synem
mojego siostrzeńca i tylko to się liczy.
― Mój
panie, ja… ― Florian nie znajdował słów wytłumaczenia.
― Nic
nie mów. Przekreśliłeś swoje szanse i skazałeś swą młodą
żonę na wdowi stan.
― Nic
nie uczyniłem, mój panie! ― zaprotestował mężczyzna,
czerwieniejąc na twarzy.
― Ale
zamierzałeś, nie wypieraj się! ― zagrzmiał cesarz i spojrzał
na smoka. ― Rób co musisz, Dai-fungu.
Ruch
smoczego łba był błyskawiczny, Florian nie zdążył nawet
krzyknąć. Najeżona ostrymi kłami paszcza zamknęła się na nim z
głośnym kłapnięciem. Na bruk dziedzińca trysnęła krew. I taki
był koniec zdradzieckiego Floriana, awanturnika i pijaka, zięcia
Cesarza Xian-dao.
Dai-fung
beknął głośno i zerknął na władcę.
― DOKONAŁA
SIĘ PIERWSZA CZĘŚĆ ZEMSTY.
Cesarz
kiwnął w zadumie głową i spojrzał na Fabia, który z trudem
panował nad mdłościami.
― SMAKOWAŁ
JAK GORZELNIA ― oznajmił smok, patrząc na chłopca, który
zachichotał i zapomniał o mdłościach.
##
Tyen-shin
i Fabio podeszli do leżącego na zamkowym dziedzińcu smoka. Azjata
ukłonił się bestii a blondyn powtórzył jego ruch.
― CO
WAS SPROWADZA, MŁODZIEŃCY? ― zapytał Dai-fung, podnosząc swój
monstrualny łeb. Fabio postąpił kilka kroków w stronę smoka i
powiedział:
― Dai-fungu,
czy byłbyś tak łaskaw i spełnił moją skromną prośbę?
― O
CO CHODZI, FABIO?
― Chciałbym
cię prosić o krótki lot dla mnie i Tyen-shina.
― SPEŁNIĘ
TWĄ PROŚBĘ Z OGROMNĄ PRZYJEMNOŚCIĄ, ZASTAŁEM SIĘ TROCHĘ OD
LEŻENIA NA DZIEDZIŃCU ― odparł Dai-fung i podniósł swe ogromne
cielsko na potężne łapy. ― WSKAKUJCIE, WASZE WYSOKOŚCI!
Uśmiechnięci
chłopcy wdrapali się po opuszczonym przez bestię łbie, na jej
grzbiet i usadowili wygodnie. Potężne skrzydła smoka zagarnęły z
łopotem powietrze i kilkudziesięciotonowe cielsko uniosło się z
gracją w przestworza. Gdy nabrali wysokości, a wiatr stał się
bardziej porywisty, Dai-fung zaczął szybować bez machania
skrzydłami. Uśmiechnięci bracia krwi, z rozwianymi pędem włosami
i łzawiącymi oczyma jednocześnie krzyknęli radośnie, ciesząc
się wspaniałymi wrażeniami i widokiem przemykającej pod nimi
ziemi.
― Wspaniałe!
― zawołał Tyen-shin, przekrzykując szum wiatru.
― Dai-fung
lata najwyżej i najszybciej! ― odkrzyknął Azjata, dumny z
przyjaźni ze smokiem. ― Wiedziałem, że ci się spodoba!
― DZIĘKUJĘ,
FABIO ― smoczy głos był słyszalny nawet przez huk wiatru.
― To
ja dziękuję, Dai-fungu! Jesteś wspaniałym stworzeniem! Pierwszy
raz lecę na smoku! ― wykrzyczał Tyen-shin.
― DZIĘKUJĘ
I TOBIE, TYEN-SHINIE.
Tyen-shin
zaśmiał się radośnie i machnął ramionami, lecz Fabio złapał
go za rękę i pokręcił głową przed zdziwionymi oczyma blondyna.
― Trzymaj
się mocno, pęd powietrza może zdmuchnąć cię z grzbietu
Dai-funga!
Blondyn
zbladł i natychmiast złapał się za wypustki na smoczych łuskach.
Spojrzał w oczy Fabia i położył dłoń na jego dłoni.
― Dziękuję,
bracie!
Fabio
uśmiechnął się bez słowa i znów poczuł podniecenie, wywołane
dotykiem Tyen-shina. Ich spojrzenia nie odrywały się od siebie
przez dłuższy czas, nie mogli przestać podziwiać wzajemnie swych
źrenic, iskry pożądania przeskakiwały między nimi, sprawiając,
że poczuli się jak podczas pierwszego spotkania. Przerwał im głos
Dai-funga.
― SPÓJRZCIE
W DÓŁ, WASZE CESARSKIE MOŚCI.
Chłopcy
podskoczyli jak na dźwięk gromu i oderwali od siebie spojrzenia.
Wychylili się lekko poza szeroki grzbiet smoka i zerknęli na
ziemię.
W
dole, niczym miniaturowa makieta, przemykały monumentalne góry,
wyznaczające naturalną granicę pomiędzy cesarstwami braci krwi.
W
głębokiej przełęczy, pomiędzy dwoma najwyższymi szczytami,
błysnęła srebrna wstążka Alegrii, w Qin zwaną Hsie-dao,
największej i najszerszej rzeki tego kontynentu.
Tyen-shin
wydał znów okrzyk radości, zabarwiony nutką zachwytu.
Bestia
poszybowała w dół, zataczając kręgi nad najwyższym szczytem
gór, zwanym Montagna del Drago. Niemal u podnóża góry znajdowała
się ogromna pieczara, szersza nawet od rozwiniętych skrzydeł
smoka. Machając gigantycznymi skrzydłami, Dai-fung wytracił
prędkość i wleciał do kawerny. Tunel był bardzo obszerny, o
poszarpanych i nieregularnych ścianach. Potwór mógł w nim
swobodnie machać skrzydłami. W końcu osiadł na płaskim dnie i
złożył skrzydła.
― WITAJCIE
W MOIM KRÓLESTWIE ― powiedział. ― TO MIEJSCE ZAKAZANE DLA
LUDZI, ALE WY JAKO PIERWSI BĘDZIECIE MOGLI JE OGLĄDAĆ.
― Dlaczego
jest zakazane? ― zapytał Fabio.
― ŻYJE
W NIM MÓJ LUD, TU RODZIMY SIĘ I UMIERAMY. CZASEM WYCHODZIMY, BY
ROZPROSTOWAĆ SKRZYDŁA I UPOLOWAĆ POSIŁEK. PRZEZ TO WY, LUDZIE,
PRZETRZEBILIŚCIE NASZ GATUNEK. PRZEZ KILKA ZJEDZONYCH OWIEC LUB KRÓW
W MIESIĄCU ZROBILIŚCIE Z NAS POTWORY, WYSYŁALIŚCIE ZABÓJCÓW I
OBŁĘDNYCH RYCERZY, KTÓRZY MORDOWALI MOICH PRZYJACIÓŁ, ICH
RODZINY I MŁODE. OSTATNI CZŁOWIEK, KTÓRY ODWIEDZIŁ TĘ GROTĘ,
ZGINĄŁ, ZANIM ZDĄŻYŁ WYCIĄGNĄĆ MIECZ. DZIŚ JEST NAS MNIEJ
NIŻ DWIEŚCIE GŁÓW, A KIEDYŚ BYŁO TYSIĄCE. WIĘKSZOŚĆ Z NAS
TOLERUJE LUDZI, NAWET DARZY ICH SYMPATIĄ, LECZ JEST JEDNA, NIELICZNA
GRUPA, KTÓRA PAŁA DO WAS NIENAWIŚCIĄ. BEZE MNIE NIECHYBNIE
ZGINĘLIBYŚCIE W TEJ JASKINI. TRZYMAJCIE SIĘ BLISKO MNIE, MÓWCIE
TYLKO JEŚLI KTÓRYŚ ZE SMOKÓW ODEZWIE SIĘ DO WAS.
― Tak
będzie, Dai-fungu ― powiedział Fabio.
Smok
sapnął, co zabrzmiało jakby zadął ogromny kowalski miech, po
czym ryknął krótko i, jak na smoka, dość wysoko, czym ogłuszył
chłopców.
Z
głębi kawerny doleciał podobny ryk, powielony przez dudniące
echo. Zastąpił go łopot smoczych skrzydeł. Po chwili pojawił się
smok niemal dorównujący rozmiarami Dai-fungowi. Wylądował przed
nim i wyprostował długą szyję, składając rozłożyste skrzydła.
― WITAJ,
STRAŻNIKU ― odezwał się Dai-fung. Smok zwany strażnikiem
pochylił potężną głowę i odpowiedział głosem niemal
identycznym, lecz nieco wyższym od smoczego przyjaciela Fabia:
― BĄDŹ
POZDROWIONY, OPIEKUNIE. CIESZĘ SIĘ NA TWÓJ WIDOK. WSZYSCY
OCZEKIWALIŚMY CIEBIE, LECZ NIE SPODZIEWALIŚMY SIĘ ZOBACZYĆ W
NASZEJ JAMIE TWOICH TOWARZYSZY. CZY MOŻESZ NAS PRZEDSTAWIĆ?
Dai-fung
uczynił to, przedstawiając młodzieńców strażnikowi jaskini,
opisując pokrótce ich historię.
― WIĘC
TO W WASZYCH RĘKACH SPOCZYWA LOS NASZEGO GATUNKU ― powiedział
strażnik, ogromnym okiem łypiąc na braci krwi.
― Nie…
jak to? ― spytał zaskoczony Fabio i spojrzał na nie mniej
zaskoczonego Tyen-shina.
― Nie
rozumiem, w jaki sposób mamy coś wspólnego z waszą przyszłością
― rzucił blondyn. Dai-fung odwrócił łeb w jego stronę i
odparł:
― ISTNIEJE
PRZEPOWIEDNIA PRZEKAZYWANA PRZEZ NASZ NARÓD OD WIELU POKOLEŃ.
ŻYJEMY PO OKOŁO TYSIĄC LAT, WIĘC PROROCTWO MA WIELE TYSIĄCLECI.
PEWNEGO DNIA MA POJAWIĆ SIĘ PARA LUDZI, KTÓRA OCALI NASZ GATUNEK
OD ZAGŁADY. TREŚĆ PRZEPOWIEDNI NIE JEST JASNA, NIE PRECYZUJE, CZY
KONKRETNIE CHODZI O WAS. ZA TO MÓWI WYRAŹNIE, ŻE LUDZIE CI MAJĄ
BYĆ KOCHANKAMI.
― Ale…
my jesteśmy braćmi… ― wtrącił Fabio.
― NIE
Z JEDNEJ MATKI. JESTEŚCIE BRAĆMI POPRZEZ WIĄŻĄCĄ WAS MAGICZNĄ
WIĘŹ, STWORZONĄ PODCZAS RYTUAŁU PIEKIELNEGO KAMIENIA. WASZA KREW
ZMIESZAŁA SIĘ, ŁĄCZĄC WAS NA WIEKI. TO JEST PODSTAWĄ PROROCTWA.
― Ale
my nie jesteśmy kochankami! ― zaprotestował Tyen-shin i rumieniąc
się na wspomnienie uczucia, jakie opanowało go, gdy przytulił
Fabia, zamilkł nagle.
Ale
możemy być,
pomyślał. Zawstydzony, zerknął na bruneta i spuścił wzrok. Ten
również się zarumienił i poczuł narastające uczucie gorąca w
kroku.
― PRZEPOWIEDNIE
MAJĄ TO DO SIEBIE, ŻE CZĘSTO SĄ NIEJASNE I UBRANE W DZIWNE,
NIEZROZUMIAŁE SŁOWA. W NASZEJ NIE JEST TO SPRECYZOWANE POJĘCIE
KOCHANKÓW, JEDYNIE, ŻE LUDZIE CI BĘDĄ SIĘ KOCHAĆ. RÓWNIE
DOBRZE MOGĄ KOCHAĆ SIĘ JAK BRACIA. POZA TYM WIĘKSZOŚĆ
SZCZEGÓŁÓW SIĘ ZGADZA. W PROROCTWIE JEST MOWA O KRWAWYM RYTUALE,
Z KTÓREGO OCALEJE TA DWÓJKA, O ŚWIECĄCYM KAMIENIU, KTÓRY ZABIJA
SWYM BLASKIEM, O POTĘŻNEJ MAGII, OTACZAJĄCEJ TĘ PARĘ.
Azjata
oparł się o wilgotną, chropowatą ścianę jaskini.
― Jak
mamy was uratować? ― zapytał, patrząc na oba smoki.
― TEGO
NIE WIEMY, LECZ OD DZIŚ BĘDZIEMY WAS CHRONIĆ ― odparł strażnik,
podwijając ogon pod przednie łapy na podobieństwo kota. Rogate
wyrostki na łbie również upodabniały go do kota. Gigantycznego
kota.
― MUSIMY
JUŻ WRACAĆ, STRAŻNIKU. CESARZ BĘDZIE SIĘ NIEPOKOIŁ, KIEDY
MŁODZI JAŚNIEPANOWIE NIE WRÓCĄ NA KOLACJĘ ― Dai-fung
rozpostarł skrzydła. ― BYWAJ I DBAJ O NASZ LUD, PÓKI NIE WRÓCĘ.
##
― Trzymajcie
broń mocno, lecz nie sztywno ― nauczyciel
sztuk walki był niewysokim i starszym, lecz krzepkim mężczyzną,
mistrzem wielu stylów pochodzącym z wysp Nihon. Jego skośne,
bystre jak u jastrzębia oczy dostrzegały każdy niuans w postawie
uczniów, najmniejszy błąd w ustawieniu stopy czy źle trzymaną
rękę. Cesarz sprowadził go do pałacu z odległego kraju, by uczył
chłopców sztuk walki. Tyen-shin posiadał już ogólną wiedzę i
pewne umiejętności w tej dziedzinie, gdyż ojciec, jako jeden z
uczniów mistrza z Nihon, sam szkolił go od małego.
Sensei
Fujiwara
Yaichi
uważnie przyglądał się Fabiowi, który zaledwie przed trzema
dniami rozpoczął szkolenie. Mimo
braku doświadczenia, chłopak przejawiał naturalny, praktycznie
wrodzony talent w kierunku walki wręcz.
Błyskawicznie
pojmował wszelkie polecenia i zasady walki. Stał teraz, trzymając
długi, elastyczny kij bojowy w pozycji gotowości, z wysuniętą do
przodu prawą stopą. Jego
brat krwi, w identycznej pozycji, naprzeciw niego, krzyżował z nim
broń.
Mistrz
dał znak do rozpoczęcia potyczki. Młodzieńcy zaczęli krążyć
po placu treningowym, obserwując się wzajemnie, wypatrując błysku
w oczach przeciwnika, oznaczającego atak.
Pierwszy
nie wytrzymał Tyen-shin, skoczył na bruneta tłukąc jego kij
swoim, odbijając go w bok i starając się uderzyć osłonięte
bambusowymi ochraniaczami łydki chłopca. Jednak Fabio jakimś
siódmym zmysłem wyczuł jego intencje i natychmiast odbił cios,
wyprowadzając kontratak na głowę. Bambusowy drąg stuknął w
lakowany hełm blondyna. Uderzenie nie było groźne dla Tyen-shina,
lecz wzmocniony
przez zamknięty ochraniacz głowy rezonans uderzenia ogłuszył go
na ułamek sekundy. To wystarczyło Fabiowi, który półobrotem
skierował kij na jego kolana, podcinając brata.
― Uhh…
― stęknął Tyen-shin, upadając i upuszczając
broń.
Mistrz
skinął głową do Fabia i przerwał walkę.
― Jakieś
obrażenia, paniczu Tyen-shin?
― Nie,
jestem cały ― odparł blondyn, podnosząc kij i wstając. Zdjął
hełm i zdmuchnął z opadłych na oczy włosów kropelki potu. ―
Strasznie gorąco pod tym czerepem, pot zalał mi oczy i nie
widziałem ciosu Fabia.
― Bez
niego miałbyś teraz na głowie pięknego guza ― zaśmiał się
mistrz Fujiwara.
― Nie
tłumacz się potem w oczach, kiedy to nieuwaga spowodowała porażkę.
― Ale
naprawdę…
― Nie
ma tłumaczeń w trakcie prawdziwej walki ― przerwał mu sensei
― Gdy
stoisz naprzeciw przeciwnika, nie ma tłumaczeń, nie ma próśb o
czas na przygotowanie, nie ma litości dla słabszego. Walczysz bez
względu na pot lub giniesz. Czy panicz Fabio narzeka na pot
zalewający oczy?
― Noo…
nie… ― Tyen-shin spuścił wzrok. ― Jest lepszy, nie ma co.
― Obaj
jesteście równi, lecz panicz Fabio potrafi się lepiej
skoncentrować na walce i odciąć od czynników zewnętrznych. I to
jest jego przewaga.
― Rozumiem,
mistrzu.
Sensei
uśmiechnął się do chłopców
i rzekł:
― Dobrze,
wystarczy na dziś. Odpocznijcie, jutro zajmiemy się techniką walki
mieczem. Nie chcę was forsować, cesarz wygarbowałby mi skórę,
gdybym wykończył was fizycznie w pierwszym tygodniu treningu.
Bracia
krwi ukłonili się mistrzowi i opuścili plac ćwiczeń.
##
Łaźnia
była pełna pary, gdy Fabio i Tyen-shin, po rozebraniu się w
osobnych pomieszczeniach, owinięci w białe płachty płótna,
weszli do środka i usiedli na brzegu parującego basenu. Wsunęli
stopy do niemal gorącej wody, posykując cicho.
Tyen-shin
zerknął ukradkiem na wystające spod płóciennego okrycia
obojczyki bruneta i przełknął głośno ślinę, czując
podniecenie. Odwinął płótno i rzucił na drewnianą ławeczkę,
stojącą pod ścianą łaźni. Fabio spojrzał na niego z
zaskoczeniem, spowodowanym nagością chłopaka.
― Dlaczego…
ty… czy nie wstydzisz się nagości? ― wydukał nieśmiało.
― W
naszej kulturze nagość nie jest wstydliwa ― odparł Tyen-shin ―
Nie musisz się wstydzić.
Brunet
z ociąganiem zdjął okrycie i odrzucił obok okrycia blondyna.
Zakrył dłońmi przyrodzenie i , czerwieniąc się, spuścił wzrok
na swoje zanurzone w wodzie stopy. Tyen-shin zerkał na niego,
podziwiając smukłą sylwetkę i delikatnie zarysowane mięśnie.
Fabio był szczupły i niewysoki, lecz jak na młody wiek jego
muskulatura prezentowała się co najmniej przyzwoicie. Blondyn był
nieco od niego wyższy, miał masywniejsze kości, lecz również był
szczupły.
Tyen-shin
zsunął się do parującego basenu i zaczął obmywać swe ciało.
Woda nie była głęboka, sięgała mu do kolan, więc Fabio mógł
podziwiać jego sprężyste pośladki, wąskie biodra i plecy,
tworzące wraz z ramionami kształt litery V. Nagle odwrócił się,
czym wprawił bruneta w osłupienie. Czerwony jak zachodzące słońce
Fabio wlepił rozpalony wzrok w lekko nabrzmiałym, otoczonym
rzadkimi, jasnymi włoskami, członku brata krwi, oraz luźnej,
gładkiej mosznie. Widok ten zahipnotyzował go, bardzo chciał
oderwać oczy od krocza Tyen-shina, ale nie mógł, coś magnetycznie
przyciągało jego spojrzenie.
― Dlaczego
tak na mnie patrzysz? ― spytał blondyn, zdając sobie sprawę, że
Fabio gapi się na jego genitalia jak urzeczony. ― Czyżbym swoją
budową odbiegał od normy?
― Nie…
― wydusił Fabio, wpatrując się w jego delikatnie zarysowane
mięśnie brzucha i skąpe owłosienie łonowe. ― Twoja budowa
jest… doskonała.
― Dziękuję
― Tyen-shin uśmiechnął się i wyciągnął do niego rękę. ―
Chodź do wody, umyjmy się.
Azjata
wskoczył do wody i, nadal wstydliwie zakrywając krocze, zbliżył
się do brata. Blondyn sięgnął po leżącą na brzegu kulę
białego mydła i zaczął namydlać ramiona i pierś. Para zmoczyła
jego jasne, sięgające nosa, lekko kręcone włosy, które opadły
mu na oczy. Odgarnął je dłonią i zapytał:
― Zechcesz
namydlić mi plecy, Fabio?
― Ja…
nie… tak, oczywiście ― znów wydukał brunet i wziął od brata
mydło. Tyen-shin odwrócił się do niego plecami i zachęcił:
― Śmiało.
Fabio
zaczął delikatnie rozprowadzać pianę na jego plecach i ramionach,
zerkając dyskretnie na pośladki. Znów poczuł w kroku rozlewające
się po całym ciele gorąco, jego członek drgnął i zaczął
rosnąć. Odsunął się od Tyen-shina, by nie dotknąć coraz
silniej sterczącym penisem jego pośladków. Jakby wyczuwając
podniecenie brata, blondyn odwrócił się przodem do niego i
zaprezentował swój sterczący w pełnej gotowości skarb.
Fabio
sapnął na ten widok i już ostatecznie stracił panowanie nad
ciałem, jego penis stanął dumnie, prezentując lśniącą żołądź,
z której zsunął się napletek. Tyen-shin spojrzał na klejnoty
koronne bruneta i uśmiechnął się połową ust. Spodobał mu się
nieco mniejszy od jego własnego, niemal nieowłosiony członek brata
krwi. Nad samym penisem rosła maleńka, czarna kępka kręconych
włosków, reszta krocza była gładka jak jedwab.
― Cóż
tak podnieciło mego braciszka? ― zapytał z uśmiechem, poruszając
biodrami, co wprawiło w drganie jego sprzęt. ― Czyżby spodobały
ci się widoki?
― Bardzo…
― bąknął nieśmiało brunet i oblał się płomiennym rumieńcem.
― Więc
zbliż się, śmiało ― Tyen-shin wyciągnął rękę i chwycił go
za nadgarstek, przyciągając delikatnie. Wreszcie ich sztywne skarby
dotknęły się odsłoniętymi główkami, a obu chłopców przeszedł
dreszcz. Tyen-shin chwycił Fabia za biodra i przyciągnął tak
blisko siebie, że ich penisy skrzyżowały się. Były niemal tej
samej długości i grubości, Fabia miał nieco większą i
ciemniejszą żołądź oraz bardziej wyraźne żyłki pod skórą, w
przeciwieństwie do Tyen-shina, którego członek był bardziej
gładki i posiadał charakterystyczne wygięcie w stronę lewego
biodra, zaś Fabia był prosty i sterczący w górę.
― Mój
braciszek ma bardzo ładny miecz ― szepnął blondyn i sięgnął
pomiędzy siebie a brata, dotykając jego penisa. Fabio sapnął
głośno, gdy palce Tyen-shina podrażniły żołądź jego skarbu.
Pod wpływem impulsu, całkiem spontanicznie, również zaczął
gładzić penisa brata.
― Usiądźmy
― zaproponował Tyen-shin i nie przerywając pieszczot, usiadł
przed Fabiem, który poszedł w jego ślady. Brunet, wciąż czerwony
jak zachodzące słoneczko, nie mogąc oderwać oczu od klejnotów
Tyen-shina, zapytał:
― Czy…
czy to właściwe, to, co robimy?
― Nie
obchodzi mnie to ― odparł podniecony do granic blondyn, obejmując
jego twardą pałkę dłonią i zaczynając ją szybko pocierać. ―
Liczy się to, że jest przyjemne. I chcę to z tobą robić.
― To…
bardzo przyjemne, ale czy przystoi cesarskim synom?
― Jesteśmy
znajdami, zaadoptowanymi przez cesarskie rody, więc przystoi nam
wszystko. Założę się, że sam to już robiłeś.
― Ja…
raz czy dwa… w czasie kąpieli ― przyznał Fabio, pąsowiejąc
jeszcze mocniej.
― Ja
robię to często, prawie co noc, w łożu ― wyszeptał
konspiracyjnie blondyn, uśmiechając się krzywo. Policzki Fabia,
mimo iż to było niemożliwe, nabrały jeszcze głębszej czerwieni.
Ścisnął mocniej penis Tyen-shina i powtarzał jego ruchy, które
ten wykonywał na jego organie. Przyjemność narastała, na twarzach
obu chłopców malował się wyraz rozmarzenia i ekstazy. Pośladki i
brzuch bruneta zaczęły się napinać, czuł coraz silniejsze,
rozkosznie łaskoczące mrowienie w narządzie rozkoszy. Podobnie
Tyen-shin, jego mięśnie drgały w niekontrolowanych spazmach,
wywoływanych przez przyjemność, promieniującą od członka na
całe ciało.
Orgazm
targnął nimi dokładnie w tej samej sekundzie, wywołując serie
jęków i głośnych westchnień. Pod powierzchnią klarownej wody
widać było pasemka białej spermy, wytryskującej z ich żołędzi
i unoszącej się w toni. Po kilku minutach emocje zaczęły opadać.
Blondyn
pierwszy puścił członek brata i oparł się o ścianę basenu,
oddychając szybko. Fabio również uwolnił organ Tyen-shina z dłoni
i przysunął się obok niego, po czym również oparł się o
ścianę. Woda sięgała im do połowy piersi. Siedząc tak, patrzyli
jak białawe pasma gęstego nasienia dryfują pod powierzchnią wody
w stronę otworu, którym odpływała woda. Taki sam otwór, jednak
napełniający basen, znajdował się za ich plecami, wymuszając
cyrkulację wody. Gorące, lecz nie parzące strumienie obmywały ich
ciała.
― Podobało
ci się, braciszku? ― spytał blondyn, odgarniając z oczu mokre
włosy. Czarne, długie do ramion włosy Fabia również opadły na
oczy chłopaka, więc ten też odgarnął je do tyłu i spojrzał na
Tyen-shina.
― To
było… niezwykłe ― odparł Fabio wciąż drżącym głosem,
uspokajając oddech.
― Więc
co powiesz na to, żeby to czasem powtórzyć? Tu lub w jednej z
naszych sypialń?
― Ja…
chętnie, bracie ― odpowiedział nieśmiało, zerkając na
poruszany strumieniem wody, opadły już penis Tyen-shina. Sam nadal
czuł podniecenie, jego sprzęt ciągle sterczał niczym dzida,
łypiąc na niego podłużnym otworkiem na szczycie błyszczącej
główki.
― Dziś
w nocy przyjdź do mojej komnaty ― szepnął mu do ucha blondyn i
dyskretnie pocałował go w policzek. Brunet odwrócił się
gwałtownie w jego stronę i złożył namiętny pocałunek na jego
ustach. Kiedy w końcu oderwali się od siebie, powiedział:
― Chyba
smocza przepowiednia mówiła prawdę.
― Tak
sądzisz?
― Kocham
cię, bracie. Bardziej niż brata ― potwierdził Fabio i znów
oblał się płonącym rumieńcem.
##
Zamaskowany
człowiek skradał się po korytarzach cesarskiego pałacu. Poruszał
się jak duch, kryjąc w zacienionych załomach murów i skutecznie
unikając patrolujących gmaszysko straży. W końcu dotarł do drzwi
komnaty wskazanej przez wysłanego wcześniej szpiega, opłacanego
przez niedawno zabitego przez Dai-funga starszego brata Fabia.
Skrytobójca
pchnął delikatnie drzwi, nie powodując skrzypienia zawiasów. W
środku było ciemno, lecz on posiadał własne źródło światła,
magiczny kamień, świecący przytłumionym, żółtym blaskiem,
który skradł innemu zabójcy.
Wyjął
Kamyk z mieszka wiszącego przy pasku i podniósł go do góry,
oświetlając komnatę. Z zaskoczeniem stwierdził, że następcy
tronu Volturii nie ma w łożu. Pościel równo leżała na masywnym,
drewnianym łożu, nietknięta ręką człowieka. Ubranie chłopaka,
porządnie złożone, leżało na skrzyni w rogu pomieszczenia. A
więc gówniarz przebrał się w strój nocny i opuścił komnatę,
pomyślał. Ale gdzie mógł się udać? Systematyczny morderca
postanowił zacząć poszukiwania od komnaty jego brata krwi,
następcy tronu wschodniego cesarstwa, Tyen-shina.
Kierując
się wskazówkami wywiadowcy, udał się do pobliskiego pokoju
Tyen-shina. Stanął pod drzwiami, nasłuchując. Ze środka
dolatywały dziwne odgłosy, nie świadczące raczej o śpiącym
mieszkańcu.
Popchnął
drzwi i wślizgnął się do wnętrza, nie robiąc najmniejszego
hałasu. Komnata również była ciemna, lecz przez zakrywające łoże
żółte zasłony przebijało się nikłe światło. Słychać było
ciche westchnienia i dyskretne szeptanie, oraz tłumiony śmiech.
Skrytobójca
wyjął z pochwy zatruty nóż i podszedł do zasłony. Gwałtownym
ruchem szarpnął zasłonę i stanął jak wryty.
##
Fabio
i Tyen-shin zabawiali się w najlepsze, gdy nagle kotara zasłaniająca
łoże blondyna odsunęła się gwałtownie. Chłopcy zamarli z
członkami w dłoniach, patrząc na równie osłupiałego zabójcę.
Człowiek ów miał twarz zawiniętą w czarny zawój, jedynie
zaskoczone skośne oczy błyszczały w wąskiej szczelinie w
materiale. Wypowiedział wysokim głosem kilka nieznanych słów w
obcym języku i uniósł nóż do ciosu, mierząc w czarnowłosego.
Fabio odskoczył w bok i stoczył się z łóżka, w biegu łapiąc
swoje ubranie. Tyen-shin chwycił za kotarę łoża i skoczył na
napastnika, owijając materiał wokół jego szyi. Zabójca padł na
plecy, lecz nie wypuścił noża. Nie mógł dźgnąć chłopaka, ale
uderzył go w kolano rękojeścią. Tyen-shin stęknął lecz nie
puścił kotary. Do akcji wkroczył Fabio, przydepnął rękę
trzymającą zatrute ostrze. Chłopiec wyciągnął rękę w kierunku
głowy skrytobójcy i nagle czarne oczy zamaskowanego człowieka
zrobiły się białe, a jego ciało zwiotczało. Tyen-shin dla
pewności zaciągnął zawinięty materiał na szyi zabójcy, aż dał
się słyszeć cichy trzask pękającej krtani.
― To
nie było konieczne, już nie żył ― oznajmił Fabio.
Blondyn
poluzował duszący węzeł i sięgnął do zakrywającego twarz
skrytobójcy zawoju. Zerwał go i spojrzał zaskoczony na długie,
czarne, rozrzucone włosy.
― Raczej
nie żyła, to kobieta.
― Zabiłem
ją… ― czarnowłosy usiadł na podłodze i wpatrzył się w swoją
rękę ― Nawet nie wiem jak to zrobiłem. To jakaś magia.
― Też
się do tego przyłożyłem, dusiłem ją ― Tyen-shin rozmasował
bolące kolano, w które uderzyła rękojeść noża zabójczyni. ―
Zabiliśmy ją wspólnie. Gdyby nie to, ona zabiłaby ciebie, albo
nawet nas obu.
― Mała
to pociecha, nie jestem mordercą ― westchnął czarnowłosy.
― Nikt
z nas nie jest, ale musimy się bronić. A teraz lepiej się ubierzmy
i wymyślmy jakąś historyjkę, bo raczej nie mamy wytłumaczenia na
to, co robiłeś w mojej komnacie.
Fabio
pokiwał głową i zaczął zakładać ubranie. Kiedy się ubrali,
wezwali strażnika.
##
Cesarz
wściekle krążył po swej komnacie.
― Kto
ośmielił się targnąć na życie chłopców?! ― zapytał,
spoglądając w zakłopotane oblicze Tie-muna, szambelana na jego
dworze. Sługa, zdenerwowany i zawstydzony, odparł:
― Panie,
nie wiem. Mogę tylko podejrzewać, że skrytobójczynię wysłał
pozostały przy życiu brat panicza Fabia.
― Gdzie
byli przeklęci strażnicy? Dlaczego nie dopełnili swoich obowiązków
i przepuścili zabójczynię? Każę wszystkich skrócić o głowy,
razem z dowódcą!!!
Drzwi
do komnaty otwarły się i do środka wszedł sensei Fujiwara.
Skłonił się cesarzowi i powiedział.
― Mój
panie, widziałem ciało zabójczyni. To wyszkolona skrytobójczyni z
klanu Kagami. Ci ludzie są od dziecka szkoleni w sztuce zabijania z
ukrycia. Są niewidzialni jak duchy, potrafią podkraść się do
ofiary niezauważeni. Klan ten pochodzi z mojego kraju, za co
uniżenie przepraszam.
― A
więc Gonzaga musi mieć tam jakieś kontakty ― wycedził cesarz i
uderzył pięścią w rzeźbione biurko ― Co i tak nie tłumaczy
tych nieudolnych strażników! Jutro ich głowy ozdobią słupy na
pałacowym placu!
― Wasza
cesarska mość, proszę nie winić strażników ― poprosił mistrz
― Nie mieli szans z wyszkoloną skrytobójczynią, najmniejszych
szans. Pokornie błagam o darowanie im życia.
Xian-dao
spojrzał na niego i powoli zaczął się uspokajać. Westchnął
głośno, pomasował kostki dłoni, którą uderzył w biurko i
oznajmił:
― Dobrze,
cofam swe rozkazy. Daruję życie strażnikom i dowódcy. Mistrzu,
czy znasz techniki tego klany zabójców?
― Większość
z nich, wasza cesarska mość. Przez kilka lat szkoliłem się jako
jeden z Ninja, ale porzuciłem to na rzecz mistrzostwa walki wręcz i
bronią. Ci ludzie nie są w niczym mistrzami, poza niewidzialnością
i podstępnym zabijaniem.
― Proszę
cię, mistrzu Fujiwara, abyś zaczął szkolić straże. Chcę
uniknąć sytuacji, podobnych do zaistniałej dzisiejszej nocy ―
oznajmił cesarz, kładą dłoń na ramieniu mistrza.
Sensei
skłonił się i odrzekł:
― Podejmę
się tego z przyjemnością, wasza cesarska mość. Wymyśliłem
kilka własnych technik, które wprowadzę do programu szkolenia.
― Zdaję
się na ciebie, mistrzu, i pokładam wielkie nadzieje w twoim
szkoleniu. Mógłbyś też szkolić w tym chłopców.
― Zajmę
się tym, mój panie.
Mistrz
ponownie skłonił się nisko i opuścił komnatę cesarza. Xian-dao
spojrzał na szambelana.
― Czy
nasi paniczowie wytłumaczyli się z przebywania w jednej komnacie,
zamiast wypoczywać każdy w własnej?
― Twierdzą,
że chcieli poćwiczyć techniki, których nauczył ich sensei
Fujiwara.
― Interesujące
― mruknął cesarz, przygładzając bródkę. ― Kto by pomyślał,
że są takimi pilnymi uczniami mistrza.
― Życie
młodych paniczów jest pełne niespodzianek, wasza cesarska mość ―
Odparł Tie-mun z głębokim pokłonem.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, zastanawiam się kto jest zdrajcą, czy nie ktoś z bliskiego otoczenia cesarza przypadkiem, ale ciekawe jak by cesarz zareagował gdyby dowiedział się, że mają się ku sobie...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie