Rozdział 3 - Legendarna broń


Po ukończeniu przez młodych paniczów pierwszego miesiąca szkolenia, mistrz Fujiwara wyjechał na tydzień do swego kraju i po tygodniu wrócił z prezentami dla swoich uczniów. Były to pięknie wykonane zbroje z misternie łączonych, metalowych elementów, pokrytych zdobieniami charakterystycznymi dla kraju, z którego pochodził sensei. Samurajskie hełmy z szerokimi kołnierzami chroniły barki noszących je wojowników, a płytowe naramienniki i pozostałe ozdobne ochraniacze wykonano w zapierający dech, ozdobny sposób. Każda zbroja miała inny kolor zdobień: Fabio otrzymał czerwoną, a Tyen-shin niebieską. Mistrz zaprosił chłopców na prezentację na placu ćwiczeń.
Witajcie, młodzi paniczowie ― ukłonił się i wskazał ręką lśniące pancerze. ― Oto prezenty dla was, na ukończenie pierwszego miesiąca nauki. Wykazaliście się uporem i prawdziwym talentem, więc uznałem, iż zasługujecie na te podarki.
Są piękne, mistrzu, prawdziwe arcydzieła ― skłonił się Fabio.
Są nie tylko piękne, lecz też stanowią śmiertelną broń w walce. Sporządzono je z metalu, który spadł z nieba ponad dwa tysiące lat temu. Dzięki temu są niezwykle lekkie i twarde, a także posiadają magiczne właściwości, wzmocnione przez starożytnych mistrzów, poprzez nałożenie magicznych symboli ― wyjaśnił mistrz Fujiwara.
Więc to nie są zwyczajne, ozdobne zbroje? ― zdziwił się Tyen-shin.
Zdecydowanie nie ― sensei pokręcił głową. ― Noszenie tych pancerzy to wielka odpowiedzialność. Wiąże się z tym pewna klątwa, ale część jej treści znikła w pomroce dziejów i już nikt nie pamięta, jak dokładnie brzmiała. W każdym razie, zbroje są ze sobą powiązane w magiczny sposób. Każda z osobna stanowi śmiertelną broń dla wrogów jej użytkownika, lecz gdy użytkowników jest dwóch i walczą ramię w ramię, są niepokonani. Jest jedna zasada: raz założona zbroja nie może być używana przez drugiego z was, już do końca życia może nosić ją tylko jeden człowiek. Kiedy uzbrojeni w nie wojownicy staną do walki przeciwko sobie, między zbrojami dochodzi do dziwnego sprzężenia magicznego. Nikt nie wie, czym to grozi, ale jest niebezpieczne. O tym właśnie mówiła owa klątwa, lecz teraz już nikt nie pamięta jej dokładnej treści. Używajcie ich mądrze, gdyż nikt nie wie, co może się przydarzyć, kiedy staniecie przeciwko sobie.
Nigdy nie staniemy przeciwko sobie, mistrzu ― zapewnił Tyen-shin ― Jesteśmy braćmi.
Historia zna wiele przypadków, gdy brat występował przeciwko bratu ― uśmiechnął się mistrz i, po chwili zastanowienia, dodał ― Ale wierzę, że między wami nigdy nie dojdzie do nieporozumień i walki.
Również w to wierzymy ― poparł brata Fabio.
Cóż, w takim razie przymierzcie wasze prezenty.
Następcy tronów nieśmiało podeszli do wiszących na drewnianych imitacjach ludzkich korpusów zbroi. Brunet jako pierwszy dotknął swego pancerza, następnie zdjął hełm i przymierzył.
Jest za duży ― stwierdził, czując jak luźny czerep kołysze się i przesuwa na jego głowie.
To nic, paniczu Fabio. Ubierz pozostałe elementy zbroi.
Chłopak posłusznie założył resztę pancerza i ze zdziwieniem poczuł, jak luźne, niedopasowane części zbiegają się i synchronizują z kształtem jego ciała.
Sensei uśmiechnął się, widząc zdziwione spojrzenie chłopca.
Zbroja sama dostosuje się do swego właściciela, to część jej magii.
Zachęcony tym Tyen-shin błyskawicznie ubrał pancerz i zaskoczony spojrzał na brata, gdy poczuł dopasowywanie się jego elementów.
O… ― zdołał wydusić i zamilkł. Mistrz zaśmiał się.
Dziwne uczucie, prawda? Ale takie właśnie są owe legendarne pancerze.
Jest taka lekka, wcale jej nie czuję ― zdziwił się brunet.
A jednocześnie chroni cię w pełni ― wyjaśnił sensei i podszedł do stojącego w kącie pomieszczenia regału. ― Aby uzupełnić moje dary, mam dla was coś jeszcze.
Sięgnął po podłużną, owiniętą w błękitny jedwab skrzynkę i ułożył ją na ziemi przed zafascynowanymi chłopcami. Powoli, celebrując chwilę, odwinął delikatny materiał i odsłonił skrzynkę z wiśniowego drewna, długości nieco ponad metra. Wieko było tak idealnie dopasowane, że nie sposób było dostrzec jego łączenia zresztą.
Mistrz Fujiwara położył złączony wskazujący i środkowy palec prawej dłoni na skrzyni i wymamrotał pod nosem:
Jibun o hiraku.1
Krawędź zaiskrzyła i pojawiła się szczelina, po czym wieczko uniosło się.
Wewnątrz leżały cztery podłużne przedmioty, również owinięte w jedwab, jeden komplet w niebieski, a drugi w czerwony. Dwa z nich były długie, niemal metrowe, a dwa kolejne nie przekraczały czterdziestu centymetrów.
Czy to miecze, mistrzu? ― zapytał Fabio, drżąc z podniecenia na myśl o legendarnych, owianych sławą mieczach z Nihon.
Owszem, i to nie byle jakie miecze ― odparł mistrz, sięgając do skrzyni po owinięty w czerwień zestaw dwóch ostrzy, długie i krótkie. Odwinął je ukazując młodzieńcowi misternie zdobioną bambusową pochwę, lakierowaną na czarno oraz czerwono. Z pochwy wystawała czerwona rękojeść owinięta paskami ze skóry płaszczki, zakończona przy ostrzu ozdobną metalową tsubą, czyli jelcem. Oba miecze posiadały identyczne zdobienia, różniły się jedynie długością.
Długi to katana, krótki nazywamy wakizashi ― objaśnił Fujiwara, podając wspaniałą broń chłopakowi. Fabio z nabożną czcią przyjął ostrza z rąk mistrza i skłonił się nisko. Następnie mężczyzna z identyczną celebracją podał miecze Tyen-shinowi.
Obnażcie katany ― polecił mistrz i chłopcy bez zastanowienia wyciągnęli z pochew dłuższe klingi. Westchnęli z zachwytu niemal równocześnie. A było czym się zachwycać: ostrza na całej długości pokryte były grawerowanymi piktogramami z Nihon, przy czym grawer każdego z mieczy miał nadany odcień, dla Fabia czerwony, a dla Tyen-shina niebieski. Tnąca część ostrza każdego z nich miała doskonale widoczne ślady skuwania setek warstw szlachetnych metali o różnej twardości, elastyczności i stopniu zahartowania.
Są takie piękne, mistrzu Fujiwara ― szepnął Fabio, nie mogąc oderwać wzroku od ozdobnej, lśniącej klingi.
Piękno nie jest ich najważniejszym atutem. Miecze te są niemal tak samo stare, jak wasze zbroje. W moim kraju są legendarne, pisano o nich pieśni. Wykuto je tysiące lat temu, a w procesie skuwania kilkuset warstw metalu dodano również ten, z którego wykonane są wasze pancerze. Dzięki tej niewielkiej domieszce miecze te są magiczne i, podobnie jak zbroje, w jakiś tajemniczy sposób ze sobą powiązane.
Czy na nich także ciąży jakaś klątwa?
Nic mi o tym nie wiadomo, lecz mają potężne magiczne właściwości ― odparł sensei. ― Te grawerunki na klingach to zaklęcia, którymi obłożono je w starożytnych czasach. Czerwony miecz ostrzega przed bliskością złych sił, zarówno ludzkich wrogów, jak i nadprzyrodzonych. Dzięki wygrawerowanym zaklęciom zabija równie skutecznie ludzi, jak i duchy, demony czy inne mroczne bestie. Jego żywiołami są ogień i powietrze, pali ciało, zwęgla kości i przecina nawet stalowe pancerze. Można za jego pomocą stworzyć ogniste tornado, które schroni cię w swym wnętrzu, odcinając od napastników.
A co potrafi ten? ― zapytał blondyn, podnosząc niebiesko zdobione ostrze.
Twój miecz, paniczu Tyen-shin, rozpoznaje przyjaciół. Jego żywiołami są woda i ziemia. Możesz wywołać niewielkie trzęsienie ziemi, stworzyć bagno pośrodku ubitej drogi, a także ciąć wrogów niczym silnym strumieniem wody, który potrafi rozczłonkować ciało.
Są bardzo różne, ale na swój sposób każdy jest potężny ― powiedział zadumany Fabio.
To prawda, młody paniczu. Jednak działając wspólnie możecie wykorzystać moce waszych ostrzy jednocześnie. Takie płonące błotne tornado brzmi całkiem ciekawie, prawda? ― zaśmiał się Fujiwara.
Brunet ukłonił się nisko mężczyźnie.
Sensei, czy nauczysz nas w pełni wykorzystać moc naszych prezentów?
Oczywiście, a zaczniemy od zaraz ― szeroki uśmiech rozjaśnił twarz starszego mężczyzny, który klasnął w dłonie i zawołał: ― Wypuścić więźnia!
W kącie placu ćwiczebnego rozległ się zgrzyt metalu i młodzi następcy tronu odwrócili się gwałtownie w tę stronę. Masywna podnoszona krata uniosła się w górę, a na środek placu wypadł stwór. Jego podobny do świńskiego ryj zmarszczył się, odsłaniając ostre kły. Spojrzał na chłopców i parsknął pogardliwie. Mimo zwierzęcego ryja miał ludzką sylwetkę, choć jego ciało porastały rzadkie kudły. Potężne mięśnie ramion napinały się pod skórą, napięta klatka piersiowa i brzuch falowały z podniecenia przed zbliżającą się walką. Bestia była naga, jej monstrualne, wiszące prącie i nabrzmiałe jądra obijały się o kudłate, umięśnione uda. Stworzenie zacisnęło uzbrojone w czarne pazury dłonie i powiedziało charkotliwym lecz donośnym głosem:
Uwolnijcie mnie, albo wszyscy zginiecie!
Bracia krwi przysunęli się do siebie i błyskawicznie wyciągnęli ostrza z pochew.
Co to za potwór, mistrzu? ― zapytał Tyen-shin. Mistrz, który zapobiegliwie wycofał się za drewnianą barierkę ochronną, odparł:
To dzikołak, mięsożerna bestia z okolicznych lasów. Całe ich hordy żyją w puszczy, zagrażając wioskom a nawet mniejszym miasteczkom. Dzikołaki były kiedyś ludźmi, lecz ich ciała uległy zmianom podczas stuleci życia w lasach. Ich natura również się zmieniła, stały się dzikie, żądne krwi i nieustraszone, choć zachowały umiejętność mowy. Nie znają strachu, atakują nawet watahy wilków, rysie i inne większe od siebie drapieżniki. Ich umysły nastawione są tylko na zdobywanie pożywienia i zabijanie.
Lubię zabijanie ― warknął stwór i potrząsnął świńskim łbem, rozpylając wokół kropelki ściekającej z pyska śliny.
W powietrzu rozległ się wysoki wibrujący dźwięk. Chłopcy spojrzeli na siebie. Nawet potwór przekrzywił łeb, nasłuchując z ciekawością.
To miecz Fabia śpiewał. Chłopak zrobił krok w stronę bestii i zaczął poruszać lśniącą klingą przed jej oczami. Dzikołak wodził wzrokiem za dźwięczącym ostrzem jak w transie.
Jak cię zwą, potworze? ― zapytał Fabio, nie przerywając powolnego ruchu miecza.
Goark ― odparło stworzenie. ― Goark łamacz karków. Złamię ci kark i wyjem flaki, zostawię tylko pusty kadłubek na piachu.
Brunet, sam w pewnym stopniu pozostając pod wpływem magicznego śpiewu broni, nie zauważył, że potwór przestał wodzić oczyma za czubkiem ostrza i patrzy teraz tylko na jego twarz.
Atak dzikołaka był błyskawiczny, Fabio z trudem zdołał uchylić się w ostatniej chwili i uniknąć uderzenia wielką łapą. Robiąc piruet ciął w zgięcie pod lewym kolanem bestii, która trafiona, zawyła z bólu, ale zaatakowała ponownie. Chłopak zaczął się cofać przed machającymi szaleńczo łapami stwora. Mimo kulenia bestia parła naprzód, próbując trafić chłopca w głowę.
Nagle zbroje obu chłopaków zalśniły przytłumionym blaskiem. Czerwona poświata wokół miecza Fabia również się nasiliła. Tyen-shin wkroczył do akcji. Ruchy chłopców stały się błyskawiczne, klingi błyskały i siekły ciało potwora, zostawiając głębokie rany. Wyjąc z bólu, dzikołak rozpaczliwie zaatakował blondyna, lecz jego pazury nie dotarły do celu. Fabio odrąbał mu ramię w łokciu. Potem skrzyżował ostrze z mieczem brata i jak nożycami, wspólnie odcięli łeb bestii. Z karku potwora bluznęła krew, jego korpus stał przez chwilę, po czym zwalił się w piach areny, opodal poruszającej jeszcze oczami głowy.
Mistrz Fujiwara odczekał chwilę, po czym zaczął klaskać w dłonie.
Niezłe współdziałanie, młodzi paniczowie. Wygląda na to, że już to kiedyś ćwiczyliście.
Nie, mistrzu. To było spontaniczne, jakbyśmy podświadomie wiedzieli, jak zaatakować ― wyjaśnił Tyen-shin.
Tak właśnie było ― dodał Fabio.
Więc osiągnęliście z łatwością coś, co niejednemu mistrzowi zajęło lata. Zespolenie z bronią i pancerzami. To najpotężniejsza ich właściwość. Po zespoleniu posiadacze zbroi i mieczy są jak maszyna do zabijania, współpracują bez zastanowienia i prą naprzód niczym huragan. W dzieciństwie słyszałem opowieść pewnego staruszka, który był świadkiem zespolenia dwóch legendarnych mistrzów. Mistrzowie ci byli bliźniakami, synami dawnego mistrza. Banda rabusiów napadła na wioskę w pobliżu ich rezydencji. Bracia wkroczyli do wioski by bronić mieszkańców i w kilka minut wycięli ponad dwustu bandytów. Podobno poruszali się jak cienie, nie do trafienia nawet z łuków. Staruszek, który był świadkiem tej legendarnej walki twierdził, że żaden z rabusiów nie ocalał. Wieśniacy w dowód wdzięczności wezwali czarownika, który jeszcze wzmocnił miecze i pancerze mistrzów, nakładając na nie kilka swych najpotężniejszych zaklęć obronnych. Kto wie, do czego obecnie są zdolne wasze bronie.
Więc jesteśmy w posiadaniu wspaniałego oręża ― westchnął Fabio, patrząc na ostrze swego miecza.
W istocie, wasze cesarskie mości ― mistrz skłonił się z szacunkiem. ― Noście je dumnie i używajcie mądrze. W moim kraju wasza broń i zbroje są otoczone najwyższą czcią, nie zbrukajcie ich podłymi czynami.
Nie zrobimy tego, mistrzu Fujiwara ― odparli razem bracia i oddali ukłon starszemu mężczyźnie.

##

Tyen-shin wstrzymał konia i zeskoczył z siodła. Pobiegł w krzaki w biegu odrzucając na ramię plączącą mu się między nogami pelerynę.
Dokąd pędzisz? ― zawołał za nim Fabio, również zatrzymując konia. Zwierzę parsknęło i potrząsnęło łbem, niezadowolone z wędzidła wbijającego mu się w pysk, lecz posłusznie stanęło w miejscu.
Za pilną potrzebą! ― odkrzyknął blondyn i wgramolił się w wysokie krzaki. Fabio zeskoczył z konia i zdjął pelerynę, po czym przewiesił ją przez siodło. Przywiązał zwierzę do drzewa i poszedł w ślad za bratem. Tyen-shin zdążył już załatwić potrzebę i właśnie podciągał spodnie, kiedy brunet stanął za nim i objął go.
Przestań ― szepnął mu do ucha i skierował prawą dłoń w stronę jego krocza. Tyen-shin zadrżał, gdy palce brata musnęły jego włosy łonowe. Odwrócił głowę i zapytał:
Czyżby mój braciszek doznał nagłej ochoty? A ostatnio byłeś taki nieśmiały.
Nadal jestem. To ty mnie ośmielasz ― odparł Fabio i pocałował go w szyję. Blondyn odwrócił się, stając do brata przodem i oddał pocałunek.
Kocham cię, bracie ― szepnął i zaczął rozpinać pas Fabia, po czym wsunął ręce w jego spodnie i zsunął je poniżej pośladków. Sterczący członek bruneta wyskoczył niczym sprężyna.
Cudo ― mruknął Tyen-shin i złapał go w dłoń, obciągając napletek.
Brunet jęknął i również zsunął spodnie brata. Penis Tyen-shina również był twardy, unosił się pięknie w górę, prężąc nabrzmiałe żyłki i odsłonięty do połowy żołądź. Fabio złapał go i odsłonił czerwoną, pulsującą główkę. Westchnęli jednym głosem, gdy dotknęli końcówek swoich członków.
Ktoś może nas zobaczyć.
Jesteśmy daleko od zamku, kto chciałby zapuszczać się w leśne ostępy tylko po to, bo ujrzeć cesarskich synów z lędźwiami na wierzchu? ― zażartował Fabio, podniecony do granic, popychając blondyna na stojące za jego plecami drzewo. Zerknął na naprężoną męskość brata i dodał ― Mam ochotę go pocałować.
Jestem gotów spełnić twoją zachciankę, braciszku ― uśmiechnął się Tyen-shin ― Nie odmówię ci tego.
Brunet powoli osunął się na kolana i kiedy nabrzmiały organ brata znalazł się na wysokości jego ust, zaczął całować jego żołądź i podstawę. Palcami lewej dłoni delikatnie gładził mosznę Tyen-shina, prawą zaś przytrzymywał zsunięty napletek. Nie poprzestał na całowaniu, zaczął lizać pulsującą, czerwoną główkę prącia Tyen-shina, następnie objął ją wargami i wciągnął głęboko w usta. Blondyn jęknął przeciągle i położył dłonie na barkach brata.
Czy ja też będę mógł spróbować, kiedy skończysz? ― zapytał, starając się zapanować nad drżącym głosem. Fabio przerwał na chwilę ssanie jego penisa.
Oczywiście, ja tobie również nie potrafię odmówić ― odparł z zalotnym uśmiechem, po czym ponownie zajął się pulsującym, twardym membrum blondyna. Nie zajęło mu to wiele czasu, podniecony do granic wytrzymałości Tyen-shin eksplodował w jego ustach, karmiąc go sporą dawką ciepłego nasienia. Ciało Tyen-shina drżało w ekstazie, jego palce wplotły się w przydługie włosy fabia. Ilość nektaru zaskoczyła bruneta, zakrztusił się i odkaszlnął, rozpylając opalizujące kropelki na klejnotach brata. Jednak pozostałą w ustach część połknął, wyjmując organ blondyna z ust. Uśmiechnął się do niego i zapytał:
Podobało ci się, braciszku?
Było cudownie, nigdy nie doznałem tak wspaniałego uczucia rozkoszy odparł Tyen-shin i pomógł mu wstać Czy teraz mogę odwzajemnić ci się tym samym?
Skoro to tak cudowne uczucie, nie mogę się doczekać, by również go doświadczyć.
Tyen-shin zdjął pelerynę i rozłożył ją na ściółce.
Zatem połóż się wygodnie, braciszku.
Brunet spełnił prośbę brata i położył się na pelerynie, a Tyen-shin klęknął między jego rozchylonymi udami i wlepił łakome spojrzenie w sterczącym organie kochanka. Chwycił go u podstawy i zaczął delikatnie pieścić, masując też jądra drugą ręką, po czym pochylił się i jął wodzić końcówką języka po jego spodzie, kierując się od moszny w stronę lśniącej głowicy. Gdy dotarł do wędzidełka, wpił się w żołądź wargami, następnie objął ją nimi i zaczął intensywnie ssać. Fabio jęknął głośno, czując jak język blondyna dociska najwrażliwszą część jego męskości do podniebienia, sprawiając mu nieopisaną rozkosz. Podparł się na łokciach i spojrzał w dół by ujrzeć, jak jego twardy i pulsujący członek znika w ustach brata i wysuwa się ponownie. Głowa Tyen-shina poruszała się coraz szybciej z góry na dół, a jego język drażnił główkę prącia bruneta, wywołując ciche jęki i westchnienia przy każdym ruchu. Chłopak zwolnił na chwilę i podniósł głowę by spojrzeć na brata, masując jego organ palcami.
Czy jest ci równie przyjemnie, jak mi było? ― zapytał, delikatnie uciskając jego żołądź.
Nie wiem jaką przyjemność odczuwałeś, ale to jest najwspanialsza rozkosz, jaką czułem w życiu.
Cieszę się, że to ja ci ją sprawiam ― uśmiechnął się blondyn i natychmiast wrócił do przerwanej czynności. Penis brata zniknął w jego ustach, co znowu wywołało serię jęków i westchnień. Coraz mocniej ssał go i ugniatał językiem, czując pulsowanie żył i nabrzmiałej żołędzi.
Fabio prawie krzyknął, gdy rozkosz stała się nie do wytrzymania. Pulsujące uczucie łaskoczącego mrowienia w jego członku rozchodziło się na całe ciało i wciąż się nasilało, aż osiągnęło apogeum. Mięśnie chłopca napięły się. Gęsta, ciepła sperma wytrysnęła w łakomych ustach Tyen-shina, który starał się nie uronić ani kropelki. Wciąż ssąc prężący się narząd fabia, połykał kolejną dawkę nasienia, jednak jego ilość była zbyt duża. Część wypłynęła spomiędzy jego warg na delikatne czarne włoski, otaczające męskość brata. Gdy orgazm Fabia minął, Tyen-shin uniósł głowę i spojrzał na jego rozluźnioną, rozmarzoną twarz.
Smakowałeś cudownie, braciszku. Mam nadzieję, że ja smakowałem równie dobrze.
Owszem, bracie. Żałuję każdej zmarnowanej kropli, którą się zakrztusiłem ― odparł brunet i starł spływającą stróżkę nasienia z jego podbródka ― Z niecierpliwością czekam, kiedy to powtórzymy.
Wkrótce, kochany. Gdy tylko wybierzemy się pojeździć konno.
Chłopcy podnieśli się na nogi, Tyen-shin użył swej peleryny, by wytrzeć ślady ich działań z krocza brata oraz swojego, po czym zaczęli się zbierać do powrotu do uwiązanych koni. Blondyn przerzucił pelerynę przez ramie i ruszył przez gęste krzewy jeżyn, gdy usłyszeli trzask pękającej pod czyjąś stopą gałązki. Przypadli do ziemi i nasłuchiwali.
O mały włos, a przyłapano by nas na figlach ― wyszeptał Fabio, drżąc i rozglądając się czujnie dookoła.
Szczęśliwie, zdążyliśmy na czas ― równie cicho odparł Tyen-shin, wskazując prześwit między zaroślami ― Tam, grupka ludzi.
Brunet spojrzał we wskazanym przez brata kierunku i ujrzał sześciu uzbrojonych mężczyzn. Natychmiast ich rozpoznał.
Musimy niezwłocznie dostać się do koni, zostawiliśmy przy nich naszą broń ― wyszeptał ― To zbiry mojego najstarszego brata, Gonzagi. Szukają mnie, zapewne chcą mnie zabić.
Skąd mogli wiedzieć, że tu jesteśmy?
Florian i Gonzaga wszędzie rozmieścili swoich szpiegów, nawet na dworze cesarza Qin. Wieści o śmierci Floriana zapewne dotarły już do Gonzagi, więc teraz zechce pozbyć się mnie definitywnie. Kiedy zniknę, będzie jedynym pretendentem do tronu. A wtedy niech bogowie mają w opiece moje cesarstwo i hołubiony od pokoleń pokój z Qin.
W takim razie ruszajmy żywo do koni ― Tyen-shin podniósł się i otrzepał z igieł i liści.
Zachowujmy się cicho, niech nas nie usłyszą, zanim nie ubierzemy zbroi ostrzegł brunet i pociągnął brata za rękę. Skradając się i klucząc w zaroślach, ominęli bandytów i biegiem dopadli koni. Odwiązali juki, w których przewozili otrzymane od sensei Fujiwary zbroje i pośpiesznie zaczęli się w nie ubierać. Byli już gotowi i właśnie odtroczali umocowane do siodeł katany, gdy zza drzew wyskoczyli zamaskowani zbóje. Każdy z nich nosił przy pasie groźnie wyglądający, bardzo ostry i wąski floret, słynną broń z cesarstwa Volturii. Ostrze to budziło podziw i strach, gdyż w sprawnych rękach było doprawdy niebezpieczne. Długie i elastyczne, niemal nie do złamania, wykonane z niezwykle wytrzymałej stali, z której słynęli Volturiańscy płatnerze, było elitarną bronią większości szlachciców Volturii, jak też mających się za mistrzów fechtunku bandytów. W rękach jednych i drugich broń ta była śmiertelnie groźna.
Napastnicy posiadali też zatrute noże i garoty, cienkie linki plecione z elastycznej stali, zakończone drewnianymi uchwytami, służące do duszenia. Narzędzia te zdolne były odciąć głowę ofiary, jeśli używane były przez wystarczająco silnych ludzi. A bandyci wyglądali na naprawdę dużych i silnych.
Chłopcy cofnęli się od koni, trzymając swe miecze w pochwach. Obserwowali napastników, którzy pewnie wkroczyli na polankę. Wszyscy mieli zasłonięte twarze, spomiędzy zwojów czarnej tkaniny widoczne były tylko ich oczy.
Jeden z nich wyszedł na czoło oddziału. Zdawał się wyższy i potężniej zbudowany od reszty zbirów. Zza jego pasa wystawała rękojeść jednostrzałowej fuzji, broni przywiezionej z dalekiego kraju Al-arabi. Był to groźny, choć niepraktyczny oręż. Wystrzeliwane zeń kartacze zadawały koszmarne i zazwyczaj śmiertelne rany, jednak ponowne załadowanie zajmowało zbyt dużo czasu, by broń ta mogła sprawdzić się na wojnie. Z tego powody pokochali ją bandyci oraz grasujący po traktach i gościńcach rabusie. W ich fachu zwykle wystarczył jeden celny strzał, ich przewaga liczebna sprawiała, że po pierwszym zabitym kupcu, reszta konwoju bez szemrania godziła się na zagarnięcie swych dóbr, pieniędzy, a nawet strojów, które nosili na grzbietach. Tym samym znikały również konie i powozy, które następnie można było po okazyjnych cenach kupić na rynkach w okolicznych wsiach i miasteczkach.
Domniemany przywódca bandytów, posiadacz wspomnianego miotającego kartacze samopału, wysunął się przed swoją grupę i stanął w pozie wyrażającej lekceważenie. Spojrzał na chłopców, następnie na ich konie.
Czy aby nie nazbyt wyrośnięte te koniki dla was, dzieci? zapytał znudzonym tonem, najwyraźniej zwracając się do Fabia i Tyen-shina Powinniście dosiadać kuców. A najlepiej psów, one idealnie pasują do takich bękartów. Cóż, nam bardziej się zdadzą, a wy nie pożyjecie dość długo, by się nimi nacieszyć.
Herszt podszedł do koni i ocenił piękne bojowe siodła i misternie zdobioną uprząż zwierząt. Odwinął zasłaniający twarz materiał i ukazał ogorzałą, kanciastą twarz mieszkańca południowych regionów Volturii.
Bydlęta godne cesarza. Wezmę jednego, jeśli nie macie nic przeciwko. A nawet jakbyście mieli, i tak musicie zginąć. Moje zlecenie mówiło tylko o jednym z was, ale obaj zobaczyliście moją twarz. Poza ty, lubię zabijać dzieci ― dokończył swój monolog i odwrócił się, prezentując najwredniejszy uśmiech, jaki chłopcy widzieli. Jego orzechowe oczy aż promieniowały rządzą mordu. Wyszarpnął zza pasa fuzję, odwiódł kurek, wycelował w łeb należącego do Fabia konia i pociągnął za spust. Kurek skrzesał iskrę, która zapaliła ładunek czarnego prochu. Rozległ się huk, sprężone gazy wypchnęły umieszczony w lufie kartacz, który był kilkoma ołowianymi kulkami, owiniętymi w bawełnę. Po wystrzale bawełna spaliła się, a ołowiane kulki, rozrzucone na boki, trafiły w łeb biednego zwierzęcia, które nie zdążyło nawet zarżeć. Połowa jego czaszki rozleciała się w fontannie krwi, strzępków skóry i mózgu oraz odłamków kości. Koń zwalił się na ziemię, drgając w śmiertelnych spazmach, a drugi, należący do Tyen-shina, kwiknął ze strachu i pogalopował w las. Pośpiech blondyna uratował mu życie, gdyż zsiadając, nie przywiązał go do drzewa. I teraz, wolny, przerażony i niepowstrzymany, pędził jak prowadzony kompasem przez leśne ostępy w kierunku cesarskiego zamku.
Tymczasem na polanie Tyen-shin i Fabio obnażyli klingi, a przywódca bandytów wykrzykiwał wściekle rozkazy, zmuszając dwóch ze swych ludzi do pogoni za koniem. Nawet nie zauważył, że chłopcy trzymają broń w gotowości. Miecz Fabia zadrżał i zaczął zawodzić nisko, jakby wibrującym dźwiękiem jakiegoś smyczkowego instrumentu.
Miałeś chyba zabić mnie, nie konia zawołał wściekły Fabio, robiąc krok w stronę szefa bandy z ostrzem śpiewającym pieśń śmierci. Natychmiast pozostali trzej napastnicy, którzy nie ruszyli w pościg za zbiegłym koniem, ruszyli naprzód i osłonili swego przywódcę. Ten, nie myśląc wiele, wymierzył w bruneta nie nabity samopał i kilkukrotnie bezskutecznie pociągnął za spust. Wściekły, rzucił broń na ziemię i wrzasnął:
Tego zostawcie mi, zabijcie drugiego!
Sięgnął po floret, a wtedy Fabio wyciągnął w jego stronę zawodzące ostrze. Herszt zamarł z ręką na rękojeści swego ostrza.
Co to jest? Na demony, co to?
Chłopiec postanowił zabawić się kosztem bandyty.
Dobrze rzekłeś, na demony. Oto demoniczne ostrze, wykute w czeluściach piekieł. Tysiące lat temu, kiedy powstał ten miecz, nadano mu nazwę: Rozdzieracz Dusz2. Wchłania on dusze uśmierconych nim ludzi, co czyni go coraz potężniejszym. A zabił ich już setki tysięcy. Na dobrą sprawę nie muszę umieć nim się posługiwać, sam tnie i zabija wedle mojej woli. Zechcesz zasilić jego potęgę, czy wolisz ocalić swe nędzne życie i oddalić się ze resztą zbójów?
Jak na komendę tajemnicze symbole, wygrawerowane na klindze miecza zalśniły czerwonym blaskiem. Przywódca zabójców przełknął nerwowo ślinę.
Wycofać się! ― zawołał do swoich ludzi, którzy zdążyli już otoczyć blondyna. Jeden z nich zachodził go od tyłu z przygotowaną garotą ― Wycofać się, bo pozabijam jak psy!
Póki co, najlepiej wychodzi ci zabijanie koni zadrwił z niego Fabio, gdy jego ludzie dołączali do szefa Miałeś być moim zabójcą, a zostałeś koniobójcą. Jakkolwiek idiotycznie by to nie zabrzmiało. Chociaż pewnie to bardzo adekwatne miano. Cóż innego może robić mężczyzna, mając za towarzyszy samych mężczyzn? I czy można nazwać mężczyzną człowieka, który zabija słabszych od siebie za pieniądze? Dla mnie nie zasługujesz nawet na nazywanie cię człowiekiem. Precz, zanim się rozmyślę i użyję Rozdzieracza Dusz!
Niedoszli zabójcy i ich przywódca, koniobójca, zaczęli wycofywać się w las. Gdy oddalili się na jakieś dwadzieścia kroków, ruszyli biegiem, potykając się o wystające korzenie, przyjmując ciosy gałęzi, puszczanych przez biegnących przed nimi i popędzając się wzajemnie. Najgorliwiej popędzał ich szef-koniobójca.
Rozdzieracz Dusz? ― zapytał Tyen-shin, podchodząc do brata.
Wymyśliłem to na poczekaniu ― brunet odwrócił się do niego i obdarzył najszerszym zębatym uśmiechem, jaki Tyen-shin widział. Razem parsknęli śmiechem, lecz po chwili spoważnieli.
Było groźnie. Bałem się gdy szli w moją stronę z bronią ― powiedział blondyn.
Na szczęście byli również idiotami pocieszył go Fabio Sprytni zabójcy mieliby ze sobą kusze lub łuki. Z nimi wykończyliby nas z łatwością. Ponadto, sprytny bandyta nie wystraszyłby się bajeczki o Rozdzieraczu Dusz.
Masz rację, to byli idioci. Zwłaszcza ten ich koniobójca.
Znowu wybuchnęli śmiechem i znowu po chwili spoważnieli.
Powinniśmy wracać do zamku. Jeśli banda koniobójcy nie przybyła tu konno, to gwardia cesarska może ich jeszcze dopaść ― powiedział Tyen-shin.
Zatem ruszajmy zgodził się Fabio Przypuszczam, że twój konik dotarł już do zamku, więc nasza nieobecność zaalarmowała cesarza. Nie zdziwiłbym się, gdybyśmy w drodze na zamek napotkali oddział gwardii, wysłany by nas znaleźć.
Ruszyli przez las, kierując się leśnym duktem, prowadzącym do stolicy. Wkrótce wyszli z lasu i trafili na otoczony polami dukt. Pola pełne były ciężko pracujących wieśniaków, kopiących twardą ziemię pod zasiew.
Okazało się, że brunet nie mylił się co do spotkania oddziału, mającego pojmać lub zabić napastników i odszukać zaginionych. Dwóch zbirów już złapano i pozbawiono głów. Gwardziści zaskoczyli ich podczas pościgu za koniem Tyen-shina.
Fabio polecił dowódcy gwardii puścić przywódcę wolno. Co do losów reszty bandytów, pozostawił oficerowi wolną rękę.
Dlaczego kazałeś puścić go wolno? ― zapytał blondyn, gdy oddział gwardii ruszył w dalszy pościg, a oni wracali spokojnie pieszo do cesarskiej siedziby.
Nazwałem to wojną umysłów ― powiedział z dumą Fabio ― Chciałbym widzieć minę Gonzagi, gdy dowie się, że jestem w posiadaniu demonicznego miecza, Rozdzieracza Dusz. I że z tym mieczem przyjdę kiedyś odebrać mu prawo do tronu. Koniobójca przekaże mojemu kochanemu bratu, że mam taki miecz i że na pewno jest magiczny, co sam widział i słyszał. A Gonzaga albo go wyśmieje i powiesi, albo uwierzy i będzie bardzo, ale to bardzo ostrożny. Nie wyśle już żadnego zabójcy z Volturii, ponieważ będzie wiedział, że my wiemy.
Więc jesteś już bezpieczny?
Nie, na pewno nie. Nie wątpię, że mój najstarszy brat będzie nadal próbował usunąć mnie ze swej drogi na tron, choć nie użyje już żadnego Volturiańskiego asasyna. Będzie szukał najemników w innych krainach, a najemnicy nie są tani. Wynajmując ich, może nawet zrujnować cesarski skarbiec, a nie zamierzam mu na to pozwolić. Takie transakcje można łatwo wyśledzić, zadając odpowiednie pytania odpowiednim ludziom i w odpowiedni sposób. A cesarz Xian-dao ma swoich szpiegów w wielu miejscach, podobnie jak Gonzaga. I bez bez cienia wątpliwości są to szpiedzy o niebo lepiej wyszkoleni i skuteczniejsi, niż ludzie mojego brata.
Twój brat… ― powiedział smutno Tyen-shin. Fabio wyczuł tę nutkę w jego głosie.
Wybacz mi, nie powinienem tak na niego mówić. On nie jest moim bratem, to ty nim jesteś. On próbuje mnie zabić. A ciebie kocham. Bardziej niż brata.
Blondyn uśmiechnął się smętnie, wciąż wpatrzony w ubitą ziemię traktu.
Wiem, Fabio. Po prostu dziwnie zabrzmiało w moich uszach to, że nazywasz go bratem. Nawet trochę zabolało, o, tu ― wskazał na swoją pierś.
Brunet stanął jak wryty.
Ja… już nigdy nie nazwę go bratem ― powiedział ― To morderca, awanturnik i tyran. Nigdy nie był mi bratem, nie traktował mnie jak brata.
Blondyn zatrzymał się i odwrócił do chłopaka. Zauważył łzy w oczach Fabia. Podszedł do niego i objął, nie dbając o ciekawski wzrok wieśniaków, pracujących w polu.
Pozwól, że ja będę twoim bratem. Więcej niż bratem
Jesteś nim, od dnia naszego spotkania ― Fabio odwzajemnił uścisk ― Wracajmy, zanim ktoś doniesie cesarzowi, jak to jego podopieczni obściskują się na środku drogi, wiodącej przez pola pełne wścibskich wieśniaków. Nie żebym nie lubił wieśniaków, szanuję ich ciężką pracę i to, że karmią nas wszystkich, ale… straszni z nich plotkarze.
Ahaha! ― ryknął śmiechem Tyen-shin i puścił brata ― Masz rację, oni żyją plotkami! A na Dworze to, a na Dworze tamto. Plotki są dla nich jak chleb. Więc wracajmy, bo jeszcze jakaś plotka nas wyprzedzi i dotrze do cesarza przed nami.
Twój koń dotarł przed nami, ale on nie roznosi plotek.
Tym razem wspólnie ryknęli śmiechem, co wprawiło obserwujących ich wieśniaków w konsternację.
Cieszę się, że cię mam ― powiedział cicho Tyen-shin ― Tylko ty potrafisz sprawić, że wybucham niepohamowanym śmiechem nawet wtedy, gdy jest mi smutno.
I ja się cieszę, że cię mam. W końcu mam brata jak należy.
Śmiejąc się niemal do łez, ruszyli dalej traktem, prowadzącym prosto do stolicy cesarstwa Qin.
1Otwórz się – jap.
2Rozdzieracz Dusz (Soul Reaver) aluzja do Rozdzieracza Dusz, miecza Raziela, wampira z popularnej gry komputerowej Legacy of Kain: Soul Reaver, wydanej przez Eidos interactive w 1999 roku. (przyp. Autora) (polecam grę)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Prezentuję Wam nowe opowiadanie pod tytułem "Bracia piekielnego kamienia". Zaryzykowałem i rzuciłem się na fantasy, co robię pierw...