Po ukończeniu przez młodych paniczów pierwszego miesiąca
szkolenia, mistrz Fujiwara wyjechał na tydzień do swego kraju i po
tygodniu wrócił z prezentami dla swoich uczniów. Były to pięknie
wykonane zbroje z misternie łączonych, metalowych elementów,
pokrytych zdobieniami charakterystycznymi dla kraju, z którego
pochodził sensei.
Samurajskie hełmy z szerokimi kołnierzami chroniły barki noszących
je wojowników, a płytowe naramienniki i pozostałe ozdobne
ochraniacze wykonano w zapierający dech, ozdobny sposób. Każda
zbroja miała inny kolor zdobień: Fabio otrzymał czerwoną, a
Tyen-shin niebieską. Mistrz zaprosił chłopców na prezentację na
placu ćwiczeń.
― Witajcie,
młodzi paniczowie ―
ukłonił się i wskazał ręką lśniące pancerze. ― Oto prezenty
dla was, na ukończenie pierwszego miesiąca nauki. Wykazaliście się
uporem i prawdziwym talentem, więc uznałem, iż zasługujecie na te
podarki.
― Są piękne, mistrzu,
prawdziwe arcydzieła ― skłonił się Fabio.
― Są nie tylko piękne, lecz
też stanowią śmiertelną broń w walce. Sporządzono je z metalu,
który spadł z nieba ponad dwa tysiące lat temu. Dzięki temu są
niezwykle lekkie i twarde, a także posiadają magiczne właściwości,
wzmocnione przez starożytnych mistrzów, poprzez nałożenie
magicznych symboli ― wyjaśnił mistrz Fujiwara.
― Więc to nie są zwyczajne,
ozdobne zbroje? ― zdziwił się Tyen-shin.
― Zdecydowanie
nie ― sensei
pokręcił głową. ― Noszenie tych pancerzy to wielka
odpowiedzialność. Wiąże się z tym pewna klątwa, ale część
jej treści znikła w pomroce dziejów i już nikt nie pamięta, jak
dokładnie brzmiała. W każdym razie, zbroje są ze sobą powiązane
w magiczny sposób. Każda z osobna stanowi śmiertelną broń dla
wrogów jej użytkownika, lecz gdy użytkowników jest dwóch i
walczą ramię w ramię, są niepokonani. Jest jedna zasada: raz
założona zbroja nie może być używana przez drugiego z was, już
do końca życia może nosić ją tylko jeden człowiek. Kiedy
uzbrojeni w nie wojownicy staną do walki przeciwko sobie, między
zbrojami dochodzi do dziwnego sprzężenia magicznego. Nikt nie wie,
czym to grozi, ale jest niebezpieczne. O tym właśnie mówiła owa
klątwa, lecz teraz już nikt nie pamięta jej dokładnej treści.
Używajcie ich mądrze, gdyż nikt nie wie, co może się przydarzyć,
kiedy staniecie przeciwko sobie.
― Nigdy nie staniemy
przeciwko sobie, mistrzu ― zapewnił Tyen-shin ― Jesteśmy
braćmi.
― Historia zna wiele
przypadków, gdy brat występował przeciwko bratu ― uśmiechnął
się mistrz i, po chwili zastanowienia, dodał ― Ale wierzę, że
między wami nigdy nie dojdzie do nieporozumień i walki.
― Również w to wierzymy ―
poparł brata Fabio.
― Cóż, w takim razie
przymierzcie wasze prezenty.
Następcy tronów nieśmiało
podeszli do wiszących na drewnianych imitacjach ludzkich korpusów
zbroi. Brunet jako pierwszy dotknął swego pancerza, następnie
zdjął hełm i przymierzył.
― Jest za duży ―
stwierdził, czując jak luźny czerep kołysze się i przesuwa na
jego głowie.
― To nic, paniczu Fabio.
Ubierz pozostałe elementy zbroi.
Chłopak posłusznie założył
resztę pancerza i ze zdziwieniem poczuł, jak luźne, niedopasowane
części zbiegają się i synchronizują z kształtem jego ciała.
Sensei
uśmiechnął się, widząc zdziwione spojrzenie chłopca.
― Zbroja sama dostosuje się
do swego właściciela, to część jej magii.
Zachęcony tym Tyen-shin
błyskawicznie ubrał pancerz i zaskoczony spojrzał na brata, gdy
poczuł dopasowywanie się jego elementów.
― O… ― zdołał wydusić
i zamilkł. Mistrz zaśmiał się.
― Dziwne uczucie, prawda? Ale
takie właśnie są owe legendarne pancerze.
― Jest taka lekka, wcale jej
nie czuję ― zdziwił się brunet.
― A jednocześnie chroni cię
w pełni ― wyjaśnił sensei i podszedł do stojącego
w kącie pomieszczenia regału. ― Aby uzupełnić moje dary,
mam dla was coś jeszcze.
Sięgnął po podłużną,
owiniętą w błękitny jedwab skrzynkę i ułożył ją na ziemi
przed zafascynowanymi chłopcami. Powoli, celebrując chwilę,
odwinął delikatny materiał i odsłonił skrzynkę z wiśniowego
drewna, długości nieco ponad metra. Wieko było tak idealnie
dopasowane, że nie sposób było dostrzec jego łączenia zresztą.
Mistrz Fujiwara położył
złączony wskazujący i środkowy palec prawej dłoni na skrzyni i
wymamrotał pod nosem:
― Jibun o hiraku.1
Krawędź zaiskrzyła i
pojawiła się szczelina, po czym wieczko uniosło się.
Wewnątrz leżały cztery
podłużne przedmioty, również owinięte w jedwab, jeden komplet w
niebieski, a drugi w czerwony. Dwa z nich były długie, niemal
metrowe, a dwa kolejne nie przekraczały czterdziestu centymetrów.
― Czy to miecze, mistrzu? ―
zapytał Fabio, drżąc z podniecenia na myśl o legendarnych,
owianych sławą mieczach z Nihon.
― Owszem, i to nie byle jakie
miecze ― odparł mistrz, sięgając do skrzyni po owinięty w
czerwień zestaw dwóch ostrzy, długie i krótkie. Odwinął je
ukazując młodzieńcowi misternie zdobioną bambusową pochwę,
lakierowaną na czarno oraz czerwono. Z pochwy wystawała czerwona
rękojeść owinięta paskami ze skóry płaszczki, zakończona przy
ostrzu ozdobną metalową tsubą, czyli jelcem. Oba miecze posiadały
identyczne zdobienia, różniły się jedynie długością.
― Długi to katana, krótki
nazywamy wakizashi ― objaśnił Fujiwara, podając wspaniałą broń
chłopakowi. Fabio z nabożną czcią przyjął ostrza z rąk mistrza
i skłonił się nisko. Następnie mężczyzna z identyczną
celebracją podał miecze Tyen-shinowi.
― Obnażcie
katany ― polecił mistrz i chłopcy bez zastanowienia wyciągnęli
z pochew dłuższe klingi. Westchnęli z zachwytu niemal
równocześnie. A było czym się zachwycać: ostrza na całej
długości pokryte były grawerowanymi piktogramami z Nihon, przy
czym grawer każdego z mieczy miał nadany odcień, dla Fabia
czerwony, a dla Tyen-shina niebieski. Tnąca część ostrza każdego
z nich miała doskonale widoczne ślady skuwania setek
warstw szlachetnych metali o różnej twardości, elastyczności i
stopniu zahartowania.
― Są takie piękne, mistrzu
Fujiwara ― szepnął Fabio, nie mogąc oderwać wzroku od ozdobnej,
lśniącej klingi.
― Piękno nie jest ich
najważniejszym atutem. Miecze te są niemal tak samo stare, jak
wasze zbroje. W moim kraju są legendarne, pisano o nich pieśni.
Wykuto je tysiące lat temu, a w procesie skuwania kilkuset warstw
metalu dodano również ten, z którego wykonane są wasze pancerze.
Dzięki tej niewielkiej domieszce miecze te są magiczne i, podobnie
jak zbroje, w jakiś tajemniczy sposób ze sobą powiązane.
― Czy na nich także ciąży
jakaś klątwa?
― Nic mi o tym nie wiadomo,
lecz mają potężne magiczne właściwości ― odparł sensei.
― Te grawerunki na klingach to zaklęcia, którymi obłożono je w
starożytnych czasach. Czerwony miecz ostrzega przed bliskością
złych sił, zarówno ludzkich wrogów, jak i nadprzyrodzonych.
Dzięki wygrawerowanym zaklęciom zabija równie skutecznie ludzi,
jak i duchy, demony czy inne mroczne bestie. Jego żywiołami są
ogień i powietrze, pali ciało, zwęgla kości i przecina nawet
stalowe pancerze. Można za jego pomocą stworzyć ogniste tornado,
które schroni cię w swym wnętrzu, odcinając od napastników.
― A co potrafi ten? ―
zapytał blondyn, podnosząc niebiesko zdobione ostrze.
― Twój miecz, paniczu
Tyen-shin, rozpoznaje przyjaciół. Jego żywiołami są woda i
ziemia. Możesz wywołać niewielkie trzęsienie ziemi, stworzyć
bagno pośrodku ubitej drogi, a także ciąć wrogów niczym silnym
strumieniem wody, który potrafi rozczłonkować ciało.
― Są bardzo różne, ale na
swój sposób każdy jest potężny ― powiedział zadumany Fabio.
― To prawda, młody paniczu.
Jednak działając wspólnie możecie wykorzystać moce waszych
ostrzy jednocześnie. Takie płonące błotne tornado brzmi całkiem
ciekawie, prawda? ― zaśmiał się Fujiwara.
Brunet ukłonił się nisko
mężczyźnie.
― Sensei, czy nauczysz
nas w pełni wykorzystać moc naszych prezentów?
― Oczywiście, a zaczniemy od
zaraz ― szeroki uśmiech rozjaśnił twarz starszego mężczyzny,
który klasnął w dłonie i zawołał: ― Wypuścić więźnia!
W kącie placu ćwiczebnego
rozległ się zgrzyt metalu i młodzi następcy tronu odwrócili się
gwałtownie w tę stronę. Masywna podnoszona krata uniosła się w
górę, a na środek placu wypadł stwór. Jego podobny do świńskiego
ryj zmarszczył się, odsłaniając ostre kły. Spojrzał na chłopców
i parsknął pogardliwie. Mimo zwierzęcego ryja miał ludzką
sylwetkę, choć jego ciało porastały rzadkie kudły. Potężne
mięśnie ramion napinały się pod skórą, napięta klatka
piersiowa i brzuch falowały z podniecenia przed zbliżającą się
walką. Bestia była naga, jej monstrualne, wiszące prącie i
nabrzmiałe jądra obijały się o kudłate, umięśnione uda.
Stworzenie zacisnęło uzbrojone w czarne pazury dłonie i
powiedziało charkotliwym lecz donośnym głosem:
― Uwolnijcie mnie, albo
wszyscy zginiecie!
Bracia krwi przysunęli się do
siebie i błyskawicznie wyciągnęli ostrza z pochew.
― Co to za potwór, mistrzu?
― zapytał Tyen-shin. Mistrz, który zapobiegliwie wycofał się za
drewnianą barierkę ochronną, odparł:
― To dzikołak, mięsożerna
bestia z okolicznych lasów. Całe ich hordy żyją w puszczy,
zagrażając wioskom a nawet mniejszym miasteczkom. Dzikołaki były
kiedyś ludźmi, lecz ich ciała uległy zmianom podczas stuleci
życia w lasach. Ich natura również się zmieniła, stały się
dzikie, żądne krwi i nieustraszone, choć zachowały umiejętność
mowy. Nie znają strachu, atakują nawet watahy wilków, rysie i inne
większe od siebie drapieżniki. Ich umysły nastawione są tylko na
zdobywanie pożywienia i zabijanie.
― Lubię zabijanie ―
warknął stwór i potrząsnął świńskim łbem, rozpylając wokół
kropelki ściekającej z pyska śliny.
W powietrzu rozległ się
wysoki wibrujący dźwięk. Chłopcy spojrzeli na siebie. Nawet
potwór przekrzywił łeb, nasłuchując z ciekawością.
To miecz Fabia śpiewał.
Chłopak zrobił krok w stronę bestii i zaczął poruszać lśniącą
klingą przed jej oczami. Dzikołak wodził wzrokiem za dźwięczącym
ostrzem jak w transie.
― Jak cię zwą, potworze? ―
zapytał Fabio, nie przerywając powolnego ruchu miecza.
― Goark ― odparło
stworzenie. ― Goark łamacz karków. Złamię ci kark i wyjem
flaki, zostawię tylko pusty kadłubek na piachu.
Brunet, sam w pewnym stopniu
pozostając pod wpływem magicznego śpiewu broni, nie zauważył, że
potwór przestał wodzić oczyma za czubkiem ostrza i patrzy teraz
tylko na jego twarz.
Atak dzikołaka był
błyskawiczny, Fabio z trudem zdołał uchylić się w ostatniej
chwili i uniknąć uderzenia wielką łapą. Robiąc piruet ciął w
zgięcie pod lewym kolanem bestii, która trafiona, zawyła z bólu,
ale zaatakowała ponownie. Chłopak zaczął się cofać przed
machającymi szaleńczo łapami stwora. Mimo kulenia bestia parła
naprzód, próbując trafić chłopca w głowę.
Nagle zbroje obu chłopaków
zalśniły przytłumionym blaskiem. Czerwona poświata wokół miecza
Fabia również się nasiliła. Tyen-shin wkroczył do akcji. Ruchy
chłopców stały się błyskawiczne, klingi błyskały i siekły
ciało potwora, zostawiając głębokie rany. Wyjąc z bólu,
dzikołak rozpaczliwie zaatakował blondyna, lecz jego pazury nie
dotarły do celu. Fabio odrąbał mu ramię w łokciu. Potem
skrzyżował ostrze z mieczem brata i jak nożycami, wspólnie
odcięli łeb bestii. Z karku potwora bluznęła krew, jego korpus
stał przez chwilę, po czym zwalił się w piach areny, opodal
poruszającej jeszcze oczami głowy.
Mistrz Fujiwara odczekał
chwilę, po czym zaczął klaskać w dłonie.
― Niezłe współdziałanie,
młodzi paniczowie. Wygląda na to, że już to kiedyś ćwiczyliście.
― Nie, mistrzu. To było
spontaniczne, jakbyśmy podświadomie wiedzieli, jak zaatakować ―
wyjaśnił Tyen-shin.
― Tak właśnie było ―
dodał Fabio.
― Więc osiągnęliście z
łatwością coś, co niejednemu mistrzowi zajęło lata. Zespolenie
z bronią i pancerzami. To najpotężniejsza ich właściwość. Po
zespoleniu posiadacze zbroi i mieczy są jak maszyna do zabijania,
współpracują bez zastanowienia i prą naprzód niczym huragan. W
dzieciństwie słyszałem opowieść pewnego staruszka, który był
świadkiem zespolenia dwóch legendarnych mistrzów. Mistrzowie ci
byli bliźniakami, synami dawnego mistrza. Banda rabusiów napadła
na wioskę w pobliżu ich rezydencji. Bracia wkroczyli do wioski by
bronić mieszkańców i w kilka minut wycięli ponad dwustu bandytów.
Podobno poruszali się jak cienie, nie do trafienia nawet z łuków.
Staruszek, który był świadkiem tej legendarnej walki twierdził,
że żaden z rabusiów nie ocalał. Wieśniacy w dowód wdzięczności
wezwali czarownika, który jeszcze wzmocnił miecze i pancerze
mistrzów, nakładając na nie kilka swych najpotężniejszych zaklęć
obronnych. Kto wie, do czego obecnie są zdolne wasze bronie.
― Więc jesteśmy w
posiadaniu wspaniałego oręża ― westchnął Fabio, patrząc na
ostrze swego miecza.
― W istocie, wasze cesarskie
mości ― mistrz skłonił się z szacunkiem. ― Noście je dumnie
i używajcie mądrze. W moim kraju wasza broń i zbroje są otoczone
najwyższą czcią, nie zbrukajcie ich podłymi czynami.
― Nie zrobimy tego, mistrzu
Fujiwara ― odparli razem bracia i oddali ukłon starszemu
mężczyźnie.
##
Tyen-shin wstrzymał konia i
zeskoczył z siodła. Pobiegł w krzaki w biegu odrzucając na ramię
plączącą mu się między nogami pelerynę.
― Dokąd pędzisz? ―
zawołał za nim Fabio, również zatrzymując konia. Zwierzę
parsknęło i potrząsnęło łbem, niezadowolone z wędzidła
wbijającego mu się w pysk, lecz posłusznie stanęło w miejscu.
― Za pilną potrzebą! ―
odkrzyknął blondyn i wgramolił się w wysokie krzaki. Fabio
zeskoczył z konia i zdjął pelerynę, po czym przewiesił ją przez
siodło. Przywiązał zwierzę do drzewa i poszedł w ślad za
bratem. Tyen-shin zdążył już załatwić potrzebę i właśnie
podciągał spodnie, kiedy brunet stanął za nim i objął go.
― Przestań ― szepnął mu
do ucha i skierował prawą dłoń w stronę jego krocza. Tyen-shin
zadrżał, gdy palce brata musnęły jego włosy łonowe. Odwrócił
głowę i zapytał:
― Czyżby mój braciszek
doznał nagłej ochoty? A ostatnio byłeś taki nieśmiały.
― Nadal jestem. To ty mnie
ośmielasz ― odparł Fabio i pocałował go w szyję. Blondyn
odwrócił się, stając do brata przodem i oddał pocałunek.
― Kocham cię, bracie ―
szepnął i zaczął rozpinać pas Fabia, po czym wsunął ręce w
jego spodnie i zsunął je poniżej pośladków. Sterczący członek
bruneta wyskoczył niczym sprężyna.
― Cudo ― mruknął
Tyen-shin i złapał go w dłoń, obciągając napletek.
Brunet
jęknął i również zsunął spodnie brata. Penis Tyen-shina
również był twardy, unosił się pięknie w górę, prężąc
nabrzmiałe żyłki i odsłonięty do połowy żołądź. Fabio
złapał go i odsłonił czerwoną, pulsującą główkę. Westchnęli
jednym głosem, gdy dotknęli końcówek swoich członków.
― Ktoś może nas zobaczyć.
― Jesteśmy daleko od zamku,
kto chciałby zapuszczać się w leśne ostępy tylko po to, bo
ujrzeć cesarskich synów z lędźwiami na wierzchu? ― zażartował
Fabio, podniecony do granic, popychając blondyna na stojące za jego
plecami drzewo. Zerknął na naprężoną męskość brata i dodał ―
Mam ochotę go pocałować.
― Jestem gotów spełnić
twoją zachciankę, braciszku ― uśmiechnął się Tyen-shin ―
Nie odmówię ci tego.
Brunet
powoli osunął się na kolana i kiedy nabrzmiały organ brata
znalazł się na wysokości jego ust, zaczął całować jego żołądź
i podstawę. Palcami lewej dłoni delikatnie gładził mosznę
Tyen-shina, prawą
zaś przytrzymywał zsunięty napletek. Nie poprzestał na całowaniu,
zaczął lizać pulsującą, czerwoną główkę prącia Tyen-shina,
następnie objął ją wargami i wciągnął głęboko w usta.
Blondyn jęknął przeciągle i położył dłonie na barkach brata.
― Czy ja też będę mógł
spróbować, kiedy skończysz? ― zapytał, starając się zapanować
nad drżącym głosem. Fabio przerwał na chwilę ssanie jego penisa.
― Oczywiście, ja tobie
również nie potrafię odmówić ― odparł z zalotnym uśmiechem,
po czym ponownie zajął się pulsującym, twardym membrum blondyna.
Nie zajęło mu to wiele czasu, podniecony do granic wytrzymałości
Tyen-shin eksplodował w jego ustach, karmiąc go sporą dawką
ciepłego nasienia. Ciało Tyen-shina drżało w ekstazie, jego palce
wplotły się w przydługie włosy fabia. Ilość nektaru zaskoczyła
bruneta, zakrztusił się i odkaszlnął, rozpylając opalizujące
kropelki na klejnotach brata. Jednak pozostałą w ustach część
połknął, wyjmując organ blondyna z ust. Uśmiechnął się do
niego i zapytał:
― Podobało ci się,
braciszku?
― Było
cudownie, nigdy nie doznałem tak wspaniałego uczucia rozkoszy ―
odparł
Tyen-shin i pomógł mu wstać ―
Czy
teraz mogę odwzajemnić ci się tym samym?
― Skoro to tak cudowne
uczucie, nie mogę się doczekać, by również go doświadczyć.
Tyen-shin zdjął pelerynę i
rozłożył ją na ściółce.
― Zatem połóż się
wygodnie, braciszku.
Brunet
spełnił prośbę brata i położył się na pelerynie, a Tyen-shin
klęknął między jego rozchylonymi udami i wlepił łakome
spojrzenie w sterczącym organie kochanka. Chwycił go u podstawy i
zaczął delikatnie pieścić, masując też jądra drugą ręką, po
czym pochylił się i jął wodzić końcówką języka po jego
spodzie, kierując się od moszny w stronę lśniącej głowicy. Gdy
dotarł do wędzidełka, wpił się w żołądź wargami, następnie
objął ją nimi i zaczął intensywnie ssać. Fabio jęknął
głośno, czując jak język blondyna dociska najwrażliwszą część
jego męskości do podniebienia, sprawiając mu nieopisaną rozkosz.
Podparł
się na łokciach i spojrzał w dół by ujrzeć, jak jego twardy i
pulsujący członek znika w ustach brata i wysuwa się ponownie.
Głowa Tyen-shina poruszała się coraz szybciej z góry na dół, a
jego język drażnił główkę prącia bruneta, wywołując ciche
jęki i westchnienia przy każdym ruchu. Chłopak zwolnił na chwilę
i podniósł głowę by spojrzeć na brata, masując jego organ
palcami.
― Czy jest ci równie
przyjemnie, jak mi było? ― zapytał, delikatnie uciskając jego
żołądź.
― Nie wiem jaką przyjemność
odczuwałeś, ale to jest najwspanialsza rozkosz, jaką czułem w
życiu.
― Cieszę się, że to ja ci
ją sprawiam ― uśmiechnął się blondyn i natychmiast wrócił do
przerwanej czynności. Penis brata zniknął w jego ustach, co znowu
wywołało serię jęków i westchnień. Coraz mocniej ssał go i
ugniatał językiem, czując pulsowanie żył i nabrzmiałej żołędzi.
Fabio
prawie krzyknął, gdy rozkosz stała się nie do wytrzymania.
Pulsujące uczucie łaskoczącego mrowienia w jego członku
rozchodziło się na całe ciało i wciąż się nasilało, aż
osiągnęło apogeum. Mięśnie chłopca napięły się. Gęsta,
ciepła sperma wytrysnęła w łakomych ustach Tyen-shina, który
starał się nie uronić ani kropelki. Wciąż ssąc prężący się
narząd fabia, połykał kolejną dawkę nasienia, jednak jego ilość
była zbyt duża. Część wypłynęła spomiędzy jego warg na
delikatne czarne włoski, otaczające męskość brata. Gdy orgazm
Fabia minął, Tyen-shin uniósł głowę i spojrzał na jego
rozluźnioną, rozmarzoną twarz.
― Smakowałeś cudownie,
braciszku. Mam nadzieję, że ja smakowałem równie dobrze.
― Owszem, bracie. Żałuję
każdej zmarnowanej kropli, którą się zakrztusiłem ― odparł
brunet i starł spływającą stróżkę nasienia z jego podbródka ―
Z niecierpliwością czekam, kiedy to powtórzymy.
― Wkrótce, kochany. Gdy
tylko wybierzemy się pojeździć konno.
Chłopcy podnieśli się na
nogi, Tyen-shin użył swej peleryny, by wytrzeć ślady ich działań
z krocza brata oraz swojego, po czym zaczęli się zbierać do
powrotu do uwiązanych koni. Blondyn przerzucił pelerynę przez
ramie i ruszył przez gęste krzewy jeżyn, gdy usłyszeli trzask
pękającej pod czyjąś stopą gałązki. Przypadli do ziemi i
nasłuchiwali.
― O mały włos, a przyłapano
by nas na figlach ― wyszeptał Fabio, drżąc i rozglądając się
czujnie dookoła.
― Szczęśliwie, zdążyliśmy
na czas ― równie cicho odparł Tyen-shin, wskazując prześwit
między zaroślami ― Tam, grupka ludzi.
Brunet spojrzał we wskazanym
przez brata kierunku i ujrzał sześciu uzbrojonych mężczyzn.
Natychmiast ich rozpoznał.
― Musimy niezwłocznie dostać
się do koni, zostawiliśmy przy nich naszą broń ― wyszeptał ―
To zbiry mojego najstarszego brata, Gonzagi. Szukają mnie, zapewne
chcą mnie zabić.
― Skąd mogli wiedzieć, że
tu jesteśmy?
― Florian
i Gonzaga wszędzie rozmieścili swoich szpiegów, nawet na dworze
cesarza Qin. Wieści o śmierci Floriana zapewne dotarły już do
Gonzagi, więc teraz zechce pozbyć się mnie definitywnie. Kiedy
zniknę, będzie jedynym pretendentem do tronu. A wtedy niech bogowie
mają w opiece moje
cesarstwo
i hołubiony
od pokoleń pokój
z Qin.
― W takim razie ruszajmy żywo
do koni ― Tyen-shin podniósł się i otrzepał z igieł i liści.
― Zachowujmy
się cicho, niech nas nie usłyszą, zanim nie ubierzemy zbroi ―
ostrzegł
brunet i pociągnął brata za rękę. Skradając się i klucząc w
zaroślach, ominęli bandytów i biegiem dopadli koni. Odwiązali
juki, w których przewozili otrzymane od sensei
Fujiwary zbroje i pośpiesznie zaczęli się w nie ubierać. Byli już
gotowi i właśnie odtroczali umocowane do siodeł katany,
gdy zza drzew wyskoczyli zamaskowani zbóje. Każdy z nich nosił
przy
pasie groźnie wyglądający, bardzo ostry i wąski floret, słynną
broń z cesarstwa Volturii. Ostrze to budziło podziw i strach, gdyż
w sprawnych rękach było doprawdy niebezpieczne. Długie i
elastyczne, niemal nie do złamania, wykonane z niezwykle wytrzymałej
stali, z której słynęli Volturiańscy płatnerze, było elitarną
bronią większości szlachciców Volturii, jak też mających się
za mistrzów fechtunku bandytów. W rękach jednych i drugich broń
ta była śmiertelnie groźna.
Napastnicy
posiadali też zatrute noże i garoty, cienkie linki plecione z
elastycznej stali, zakończone drewnianymi uchwytami, służące do
duszenia. Narzędzia te zdolne były odciąć głowę ofiary, jeśli
używane były przez wystarczająco silnych ludzi. A bandyci
wyglądali na naprawdę dużych i silnych.
Chłopcy
cofnęli się od koni, trzymając swe miecze w pochwach. Obserwowali
napastników, którzy pewnie wkroczyli na polankę. Wszyscy mieli
zasłonięte twarze, spomiędzy zwojów czarnej tkaniny widoczne były
tylko ich oczy.
Jeden
z nich wyszedł na czoło oddziału. Zdawał się wyższy i potężniej
zbudowany od reszty zbirów. Zza jego pasa wystawała rękojeść
jednostrzałowej fuzji, broni przywiezionej z dalekiego kraju
Al-arabi. Był to groźny, choć niepraktyczny oręż. Wystrzeliwane
zeń kartacze zadawały koszmarne i zazwyczaj śmiertelne rany,
jednak ponowne załadowanie zajmowało zbyt dużo czasu, by broń ta
mogła sprawdzić się na wojnie. Z tego powody pokochali ją bandyci
oraz grasujący po traktach i gościńcach rabusie. W ich fachu
zwykle wystarczył jeden celny strzał, ich przewaga liczebna
sprawiała, że po
pierwszym zabitym kupcu, reszta konwoju bez szemrania godziła się
na zagarnięcie swych dóbr, pieniędzy, a nawet strojów, które
nosili na grzbietach. Tym samym znikały również konie i powozy,
które następnie można było po okazyjnych cenach kupić na rynkach
w okolicznych wsiach i miasteczkach.
Domniemany
przywódca bandytów, posiadacz wspomnianego miotającego kartacze
samopału, wysunął się przed swoją grupę i stanął w pozie
wyrażającej lekceważenie. Spojrzał na chłopców, następnie na
ich konie.
― Czy
aby nie nazbyt wyrośnięte te koniki dla was, dzieci? ―
zapytał
znudzonym tonem, najwyraźniej zwracając się do Fabia i Tyen-shina
―
Powinniście
dosiadać kuców. A najlepiej psów, one idealnie pasują do takich
bękartów. Cóż, nam bardziej się zdadzą, a wy nie pożyjecie
dość długo, by się nimi nacieszyć.
Herszt
podszedł do koni i ocenił piękne bojowe siodła i misternie
zdobioną uprząż zwierząt. Odwinął
zasłaniający twarz materiał i ukazał ogorzałą, kanciastą twarz
mieszkańca południowych regionów Volturii.
― Bydlęta godne cesarza.
Wezmę jednego, jeśli nie macie nic przeciwko. A nawet jakbyście
mieli, i tak musicie zginąć. Moje zlecenie mówiło tylko o jednym
z was, ale obaj zobaczyliście moją twarz. Poza ty, lubię zabijać
dzieci ― dokończył swój monolog i odwrócił się, prezentując
najwredniejszy uśmiech, jaki chłopcy widzieli. Jego orzechowe oczy
aż promieniowały rządzą mordu. Wyszarpnął zza pasa fuzję,
odwiódł kurek, wycelował w łeb należącego do Fabia konia i
pociągnął za spust. Kurek skrzesał iskrę, która zapaliła
ładunek czarnego prochu. Rozległ się huk, sprężone gazy
wypchnęły umieszczony w lufie kartacz, który był kilkoma
ołowianymi kulkami, owiniętymi w bawełnę. Po wystrzale bawełna
spaliła się, a ołowiane kulki, rozrzucone na boki, trafiły w łeb
biednego zwierzęcia, które nie zdążyło nawet zarżeć. Połowa
jego czaszki rozleciała się w fontannie krwi, strzępków skóry i
mózgu oraz odłamków kości. Koń zwalił się na ziemię, drgając
w śmiertelnych spazmach, a drugi, należący do Tyen-shina, kwiknął
ze strachu i pogalopował w las. Pośpiech blondyna uratował mu
życie, gdyż zsiadając, nie przywiązał go do drzewa. I teraz,
wolny, przerażony i niepowstrzymany, pędził jak prowadzony
kompasem przez leśne ostępy w kierunku cesarskiego zamku.
Tymczasem na polanie Tyen-shin
i Fabio obnażyli klingi, a przywódca bandytów wykrzykiwał
wściekle rozkazy, zmuszając dwóch ze swych ludzi do pogoni za
koniem. Nawet nie zauważył, że chłopcy trzymają broń w
gotowości. Miecz Fabia zadrżał i zaczął zawodzić nisko, jakby
wibrującym dźwiękiem jakiegoś smyczkowego instrumentu.
― Miałeś
chyba zabić mnie, nie konia ―
zawołał
wściekły Fabio, robiąc krok w stronę szefa bandy z
ostrzem śpiewającym pieśń śmierci.
Natychmiast pozostali trzej napastnicy, którzy nie ruszyli w pościg
za zbiegłym koniem, ruszyli naprzód i osłonili swego
przywódcę. Ten,
nie myśląc wiele, wymierzył w bruneta nie nabity samopał i
kilkukrotnie bezskutecznie pociągnął za spust. Wściekły, rzucił
broń na ziemię i wrzasnął:
― Tego zostawcie mi, zabijcie
drugiego!
Sięgnął po floret, a wtedy
Fabio wyciągnął w jego stronę zawodzące ostrze. Herszt zamarł z
ręką na rękojeści swego ostrza.
― Co to jest? Na demony, co
to?
Chłopiec postanowił zabawić
się kosztem bandyty.
― Dobrze
rzekłeś, na demony. Oto demoniczne ostrze, wykute w czeluściach
piekieł. Tysiące lat temu, kiedy powstał ten miecz, nadano mu
nazwę: Rozdzieracz Dusz2.
Wchłania on dusze uśmierconych nim ludzi, co czyni go coraz
potężniejszym. A zabił ich już setki tysięcy. Na dobrą sprawę
nie muszę umieć nim się posługiwać, sam tnie i zabija wedle
mojej woli. Zechcesz zasilić jego potęgę, czy wolisz ocalić swe
nędzne życie i oddalić się ze resztą
zbójów?
Jak na komendę tajemnicze
symbole, wygrawerowane na klindze miecza zalśniły czerwonym
blaskiem. Przywódca zabójców przełknął nerwowo ślinę.
― Wycofać się! ― zawołał
do swoich ludzi, którzy zdążyli już otoczyć blondyna. Jeden z
nich zachodził go od tyłu z przygotowaną garotą ― Wycofać się,
bo pozabijam jak psy!
― Póki
co, najlepiej wychodzi ci zabijanie koni ―
zadrwił z niego Fabio, gdy jego ludzie dołączali do szefa ―
Miałeś
być moim zabójcą, a zostałeś koniobójcą. Jakkolwiek
idiotycznie by to nie zabrzmiało. Chociaż pewnie to bardzo
adekwatne miano. Cóż innego może robić mężczyzna, mając za
towarzyszy samych mężczyzn? I czy można nazwać
mężczyzną człowieka, który zabija słabszych od siebie za
pieniądze? Dla mnie nie zasługujesz nawet na nazywanie cię
człowiekiem. Precz, zanim się rozmyślę i użyję Rozdzieracza
Dusz!
Niedoszli
zabójcy i ich przywódca, koniobójca, zaczęli wycofywać się w
las. Gdy oddalili się na jakieś dwadzieścia kroków, ruszyli
biegiem, potykając się o wystające korzenie, przyjmując ciosy
gałęzi, puszczanych przez biegnących przed nimi i popędzając się
wzajemnie. Najgorliwiej popędzał ich szef-koniobójca.
― Rozdzieracz Dusz? ―
zapytał Tyen-shin, podchodząc do brata.
― Wymyśliłem to na
poczekaniu ― brunet odwrócił się do niego i obdarzył
najszerszym zębatym uśmiechem, jaki Tyen-shin widział. Razem
parsknęli śmiechem, lecz po chwili spoważnieli.
― Było groźnie. Bałem się
gdy szli w moją stronę z bronią ― powiedział blondyn.
― Na
szczęście byli również idiotami ―
pocieszył
go Fabio ―
Sprytni
zabójcy mieliby ze sobą kusze lub łuki. Z nimi wykończyliby nas z
łatwością. Ponadto, sprytny bandyta nie wystraszyłby się
bajeczki o Rozdzieraczu Dusz.
― Masz rację, to byli
idioci. Zwłaszcza ten ich koniobójca.
Znowu wybuchnęli śmiechem i
znowu po chwili spoważnieli.
― Powinniśmy wracać do
zamku. Jeśli banda koniobójcy nie przybyła tu konno, to gwardia
cesarska może ich jeszcze dopaść ― powiedział Tyen-shin.
― Zatem
ruszajmy ―
zgodził
się Fabio ―
Przypuszczam,
że twój konik dotarł już do zamku, więc nasza nieobecność
zaalarmowała cesarza. Nie zdziwiłbym się, gdybyśmy w drodze na
zamek napotkali oddział gwardii,
wysłany by nas znaleźć.
Ruszyli przez las, kierując
się leśnym duktem, prowadzącym do stolicy. Wkrótce wyszli z lasu
i trafili na otoczony polami dukt. Pola pełne były ciężko
pracujących wieśniaków, kopiących twardą ziemię pod zasiew.
Okazało
się, że brunet nie mylił się co do spotkania oddziału, mającego
pojmać lub zabić napastników i odszukać zaginionych. Dwóch
zbirów
już złapano i pozbawiono głów. Gwardziści zaskoczyli ich podczas
pościgu za koniem Tyen-shina.
Fabio
polecił dowódcy gwardii puścić przywódcę wolno. Co do losów
reszty bandytów, pozostawił oficerowi
wolną rękę.
― Dlaczego kazałeś puścić
go wolno? ― zapytał blondyn, gdy oddział gwardii ruszył w dalszy
pościg, a oni wracali spokojnie pieszo do cesarskiej siedziby.
― Nazwałem to wojną umysłów
― powiedział z dumą Fabio ― Chciałbym widzieć minę Gonzagi,
gdy dowie się, że jestem w posiadaniu demonicznego miecza,
Rozdzieracza Dusz. I że z tym mieczem przyjdę kiedyś odebrać mu
prawo do tronu. Koniobójca przekaże mojemu kochanemu bratu, że mam
taki miecz i że na pewno jest magiczny, co sam widział i słyszał.
A Gonzaga albo go wyśmieje i powiesi, albo uwierzy i będzie bardzo,
ale to bardzo ostrożny. Nie wyśle już żadnego zabójcy z
Volturii, ponieważ będzie wiedział, że my wiemy.
― Więc jesteś już
bezpieczny?
― Nie, na pewno nie. Nie
wątpię, że mój najstarszy brat będzie nadal próbował usunąć
mnie ze swej drogi na tron, choć nie użyje już żadnego
Volturiańskiego asasyna. Będzie szukał najemników w innych
krainach, a najemnicy nie są tani. Wynajmując ich, może nawet
zrujnować cesarski skarbiec, a nie zamierzam mu na to pozwolić.
Takie transakcje można łatwo wyśledzić, zadając odpowiednie
pytania odpowiednim ludziom i w odpowiedni sposób. A cesarz Xian-dao
ma swoich szpiegów w wielu miejscach, podobnie jak Gonzaga. I bez
bez cienia wątpliwości są to szpiedzy o niebo lepiej wyszkoleni i
skuteczniejsi, niż ludzie mojego brata.
― Twój brat… ―
powiedział smutno Tyen-shin. Fabio wyczuł tę nutkę w jego głosie.
― Wybacz mi, nie powinienem
tak na niego mówić. On nie jest moim bratem, to ty nim jesteś. On
próbuje mnie zabić. A ciebie kocham. Bardziej niż brata.
Blondyn uśmiechnął się
smętnie, wciąż wpatrzony w ubitą ziemię traktu.
― Wiem, Fabio. Po prostu
dziwnie zabrzmiało w moich uszach to, że nazywasz go bratem. Nawet
trochę zabolało, o, tu ― wskazał na swoją pierś.
Brunet stanął jak wryty.
― Ja… już nigdy nie nazwę
go bratem ― powiedział ― To morderca, awanturnik i tyran. Nigdy
nie był mi bratem, nie traktował mnie jak brata.
Blondyn zatrzymał się i
odwrócił do chłopaka. Zauważył łzy w oczach Fabia. Podszedł do
niego i objął, nie dbając o ciekawski wzrok wieśniaków,
pracujących w polu.
― Pozwól, że ja będę
twoim bratem. Więcej niż bratem
― Jesteś nim, od dnia
naszego spotkania ― Fabio odwzajemnił uścisk ― Wracajmy, zanim
ktoś doniesie cesarzowi, jak to jego podopieczni obściskują się
na środku drogi, wiodącej przez pola pełne wścibskich wieśniaków.
Nie żebym nie lubił wieśniaków, szanuję ich ciężką pracę i
to, że karmią nas wszystkich, ale… straszni z nich plotkarze.
― Ahaha! ― ryknął
śmiechem Tyen-shin i puścił brata ― Masz rację, oni żyją
plotkami! A na Dworze to, a na Dworze tamto. Plotki są dla nich jak
chleb. Więc wracajmy, bo jeszcze jakaś plotka nas wyprzedzi i
dotrze do cesarza przed nami.
― Twój koń dotarł przed
nami, ale on nie roznosi plotek.
Tym razem wspólnie ryknęli
śmiechem, co wprawiło obserwujących ich wieśniaków w
konsternację.
― Cieszę się, że cię mam
― powiedział cicho Tyen-shin ― Tylko ty potrafisz sprawić, że
wybucham niepohamowanym śmiechem nawet wtedy, gdy jest mi smutno.
― I ja się cieszę, że cię
mam. W końcu mam brata jak należy.
Śmiejąc się niemal do łez,
ruszyli dalej traktem, prowadzącym prosto do stolicy cesarstwa Qin.
1Otwórz
się – jap.
2Rozdzieracz
Dusz (Soul Reaver) aluzja do Rozdzieracza Dusz, miecza Raziela,
wampira z popularnej gry komputerowej Legacy of Kain: Soul Reaver,
wydanej przez Eidos interactive w 1999 roku. (przyp. Autora)
(polecam grę)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz